Najnowszy numer Gospodyni już w sprzedaży:)   




Głowa pełna pomysłów - Bożenna Pawlina-Maksymiuk Powrót do listy

Była na kuroniówce. Sprzedawała butelki po mleku, żeby kupić chleb. – Choćby nie wiem co się w życiu działo, jeśli człowiek chce pracować i nie boi się myśleć, to poradzi sobie w każdej sytuacji – mówi Bożenna Pawlina-Maksymiuk, założycielka i szefowa nadbużańskiego Uniwersytetu Ludowego.

 

 

 

Rodzina jest dla niej najważniejsza. A jej motorem napędowym jest praca. – Jestem szczęściarą, lubię swoją pracę. Jest pięknie, gdy człowiek wierzy w to, co robi, i może się rozwijać – mówi pani Bożenna, która od lat mieszka w Husince, w cudownym domu, który stworzyła wraz z mężem w dawnym, zrujnowanym dworze.

Zabierają pejzaż 

Mówi o sobie, że całe życie pracowała w kulturze. I nie mogło być inaczej, skoro już jej babcia jeszcze przed wojną przygotowywała amatorskie spektakle. Po zakończeniu okupacji wróciła do tego zajęcia. – Babcia pracowała w koszalińskim. Pamiętam jej opowieści o tych przedstawieniach. Przepięknie też haftowała. Gdzieś tu jest cudna 80-letnia poduszka z jej haftami – zapewnia pani Bożenna. Jej mama urodziła się w Warszawie. To po niej pani Bożenna odziedziczyła artystyczny talent. Mama już w młodości malowała pejzaże. Jeden z nich Niemcy podczas okupacji wzięli sobie prosto ze ściany warszawskiego mieszkania. Wojenne losy rodziny ułożyły się, tak że kobiety trafiły na Podlasie. Tu mama pani Bożenny poznała przyszłego męża. I została. Babcia po wojnie najpierw wróciła do Warszawy, później w Koszalińskie. – Ja się urodziłam w Radzyniu Podlaskim. Mieszkaliśmy niedaleko, w Białce. Miałam fajne dzieciństwo. Tata grał na akordeonie, podobnie mój świętej pamięci brat. Mama śpiewała w chórze, malowała. Zawsze mieliśmy kontakt z tradycją. Tato należał do Cechu Rzemiosł Różnych. Nieobce było mu kowalstwo. Potrafił zreperować samochód, jeździł po wsiach i młócił własną maszyną. Dziś pewnie zrobiłby karierę jako biznesmen. Czas na pierwszą poważną decyzję przyszedł pod koniec liceum. – Interesowałam się teatrem, plastyką, zastanawiałam się, co dalej. Gdzieś usłyszałam o Uniwersytecie Ludowym we Wzdowie na Podkarpaciu. Wtedy specjalizował się w kształceniu reżyserów wiejskich teatrów amatorskich. A teatr – wiadomo: synteza sztuk. Pomyślałam, że tam znajdę natchnienie – opowiada pani Bożenna. Została przyjęta. Wybór, choć niesztampowy, okazał się strzałem w dziesiątkę. – Poziom we Wzdowie był taki, że większość absolwentów trafiała potem do teatrów profesjonalnych. Doskonale pamiętam to miejsce. Dwór Ostaszewskich, niedaleko Bieszczady. Gdy zamknę oczy, to pod powiekami mam taki obraz: łany zbóż, w nich mnóstwo maków, obok przydrożny Chrystus frasobliwy. Niebo zasnuwają ciężkie granatowe chmury – opowiada pani Bożenna.

 

tekst: Krzysztof Janisławski

zdjęcia: Magdalena Adamczewska

Chcesz przeczytać cały artykuł? Zamów prenumeratę