Najnowszy numer Gospodyni już w sprzedaży:)   




GRUNT TO UWIERZYĆ W SIEBIE I WZIĄĆ SPRAWY W SWOJE RĘCE Powrót do listy

W gospodarstwie rolnym Sznajderów od 3 pokoleń uprawiane są przede wszystkim kapusta i ogórki. Ale rodzina nie poprzestała na samej uprawie warzyw – zajęła się też ich przetwórstwem, świetnie zdając sobie sprawę, że z samej sprzedaży warzyw nie da się dzisiaj utrzymać. Mieli świetny produkt, choć nie do końca zdawali sobie z tego sprawę. Ale mieli także Emilię – przebojowe i potrafiące analizować sygnały z rynku nieodrodne dziecko tego gospodarstwa. To jej determinacja, postawienie na swój produkt z pełnym przekonaniem, że ten produkt JEST wartościowy, przyczyniło się do sukcesu całego gospodarstwa, które przerodziło się w rodzinny biznes.

tekst: Iwona Witt-Czuprzyńska, zdjęcia: archiwum rodzinne Sznajderów

 

          

 

Historia żmigrodzkiego gospodarstwa Sznajderów zaczyna się 56 lat temu, kiedy babcia i dziadek Emilii zupełnym przypadkiem postanowili się zająć kiszeniem kapusty i ogórków.

Od beczki do kiszonek

Do Doliny Baryczy trafili w wyniku powojennych zawirowaniań. Dziadek przybył tu ze Stanisławowa, a babcia z Wielkopolski. Tu się poznali, tutaj założyli rodzinę. Jak to się dawniej mówiło, dziadek miał fach w ręku – był stolarzem. Szybko zorganizował sobie zakład stolarski i zaczął wyrabiać taborety, stołki, kołyski, a przede wszystkim beczki – ręcznie robił ich nawet 300 rocznie. Intrygujące było, skąd taka popularność beczek. Cóż, szła za tym tradycja kiszenia w tych stronach. Prawdą jest, że dawniej na wsiach w zasadzie wszyscy kisili ogórki, kapustę, ale tutaj kisili widocznie więcej. Zupełnie niedawno Emilia dotarła do niemieckiej mapy kulinarnej dawnych Niemiec – z 1897 r.! Dolina Baryczy oznaczona była na niej symbolem beczki z kapustą, oświadczając, niejako tradycję i specjalizację tego regionu – to było zagłębie kiszonek.

Gdy jednego roku także u dziadków Emilii ogórki i kapusta niesamowicie obrodziły, a pod ręką były własne beczki, stwierdzili: „to może zakisimy…”. I tak to się zaczęło: najpierw były beczki, a dobrodziejstwo plonów sprawiło, że poszli w kiszonki.

Dziadkowie doczekali się 2 synów: Włodzimierza oraz Jana. Synowie stwierdzili, że będą kontynuować rodzinną tradycję kiszenia. Jan został na gospodarstwie, a Włodzimierzowi rodzice pomogli zaadaptować w Karnicach starą poniemiecką stodołę na silosy do kiszenia.

 

 


Czas buntu i poszukiwań własnej drogi

– My z rodzeństwem – wspomina Emilia – urodziliśmy się w gospodarstwie, w którym cały czas coś się sadziło, uprawiało i kisiło. Każde wakacje spędzaliśmy wyłącznie na polu ogórkowym. I tak od poniedziałku do soboty. W niedziele dla odmiany były wyprawy… na pole, żeby pooglądać już bez pracy, jak wszystko rośnie i czy wszystkiego nie pozjadały zwierzęta. Szczerze tego nie lubiliśmy.

Nie było mowy o żadnych wyjazdach, odpoczynku, wakacjach, bo przecież był szczyt sezonu, a ogórki rosną nawet w niedzielę. Rodzice tłumaczyli, że tak musi być, że wszyscy pracują. Jedyne, co mogło zwolnić dzieci z obowiązków, to lekcje, książki i święta. Całe rodzeństwo więc rozczytywało się w lekturach obowiązkowych i nieobowiązkowych. A we wrześniu ochoczo szło do szkoły, bo wreszcie kończyła się dla nich praca w polu i mogli spotkać kolegów – jednym słowem: szkoła to była laba. Po szkole za to dla odmiany... czekała kapusta.

Zadaniem dzieci było wskakiwanie na przyczepę i podawanie kapusty, z której wywiercano głąby i taką podawano do szatkownicy.

– Tym się zajmowaliśmy wieczorami. – Emilia śmieje się przy kolejnych słowach: – Chyba że był październik, to wtedy ucieczką był różaniec, bo on nas zwalniał z obowiązków.

Tak Emilia wspomina czasy dzieciństwa, choć z perspektywy dorosłego widzi, że jednak to wszystko miało swój sens, bo z rodzeństwem wyrośli na ludzi zaradnych, których nic nie przeraża, którzy są otwarci na to, co się dzieje dookoła, przy okazji oczytani...

Ale jako zbuntowana nastolatka miała tego dosyć. Wszyscy gdzieś wyjeżdżali, a ona wciąż w tych ogórkach i kapuście. „To nie był mój wybór! to jest wasza praca!” – złościła się niejednokrotnie. Przełomowym momentem była matura. Emilia była wzorową uczennicą, ale maturą, jak wszyscy, była zestresowana.

– Wtedy tata wziął mnie na pole i powiedział: „Emilka, wcale się nie stresuj tą maturą, wcale nie musisz mieć piątek, nawet czwórek. Ty w ogóle nie musisz tej matury zdać! Patrz, ile ogórków. Zawsze będziesz miała co robić”. „O nie!” – pomyślałam i maturę zdałam świetnie.

– Po niej dostałam się na 2 najbardziej oblegane kierunki we Wrocławiu. Wybrałam Akademię Ekonomiczną z ówczesnym kierunkiem finanse przedsiębiorstw i bankowość.

 

 

Chcesz przeczytać cały artykuł? Zamów prenumeratę.

Artykuł pochodzi z „Gospodyni” nr 3/2019