Najnowszy numer Gospodyni już w sprzedaży:)   




Inżynier z głową w chmurach Powrót do listy

Nosi glany do ludowego stroju. Ma tytuł inżyniera. Z malowanych jej ręką filiżanek piją herbatę Argentyńczycy i Japończycy. Bo sztuka ludowa jest jej pasją. Gdy o niej mówi, jej głos nabiera mocy. A w niebieskich oczach pojawia się błysk. Kim jest ta dziewczyna? Współczesną Jagną. Ma na imię Agnieszka i poza sztuką kocha rodzinę.


Agnieszka Okos pokonała niemal 80 podobnych sobie kobiet. Tak samo dumnych ze swojego pochodzenia i kultywujących rodzimą tradycję. Jury doceniło jej umiejętne łączenie tradycji z nowoczesnością. Dlatego trafiła do finałowej trójki konkursu „Jagna 2014”. We wrześniu jego kapituła przyznała jej tytuł drugiej wice-Jagny. Czy współczesną Jagnę łączy coś z Reymontowskim pierwowzorem?

Nie goda po naszymu

Agnieszka przyszła na świat w rodzinie Okosów jako pierwsza z dwóch córek. Od urodzenia mieszka w Przyworach w rodzinnym domu taty. Jest więc Ślązaczką. Nie tylko z pochodzenia, również z wyboru. Choć w domu trochę się z niej śmieją, bo jak mówi tato – Teodor Okos: „nieporadnie goda po noszymu”. Ale za to jako jedyna Okosówna ma regionalny rozbarski strój. Lubi go nosić. Maluje porcelanę w tradycyjne śląskie wzory i skrobie kroszonki.

– Urodziła się drobniutka. Ważyła zaledwie dwa i pół kilo. Magda prawie cztery – wspomina Regina Okos, mama Agnieszki, która gdy obie córki poszły na studia, postanowiła wrócić do pracy.

Od siedmiu lat jest woźną w poblis­kim przedszkolu.

– Agnieszka od dziecka była nieśmiała. Wychowawczyni w podstawówce nawet chciała ją wysłać do psychologa, bo jej zdaniem nie radziła sobie w relacjach społecznych. A córka po prostu mówi cicho i mało. Wolała obserwować – stwierdza mama.

Agnieszka była jedyną w klasie dziewczyną z wioski w opolskim liceum.

– Chodziła trochę z głową w chmurach. Ale i mocno stąpała po ziemi. Zawsze w tych swoich czarnych glanach. Zakładała je nawet do ludowego stroju. W szkole wolała przedmioty ścisłe. Pochłaniała mnóstwo książek – opowiada pani Regina.

Mamę cieszy fakt, że córka nigdy się nie wstydziła rodziców.

– Gdy przypadkiem spotykaliśmy się gdzieś w Opolu i ona szła z grupą przyjaciół, to podchodziła do nas, przedstawiając znajomych – wspomina.

Agnieszka od dziecka marzyła o regionalnym stroju. Rodzice spełnili to marzenie. Dostała go od nich na urodziny. Od lat ma więc własny kabtek, plisowaną spódnicę, fartuch i galantę na głowę. Dobrze się w tym ubraniu czuje. Widać to na zdjęciach, które są ilustracją folderu o tradycjach Śląska Opolskiego. Jest na nich niebieskooka dziewczyna, o przenikliwym spojrzeniu. Wygląda na dumną i silną kobietę.

– Strój mnie zmienia. Dodaje pewności siebie – zauważa Agnieszka.

Z inżyniera artystka

Agnieszka ma dyplom z inżynierii środowiska i specjalizację z racjonalnego gospodarowania energią.

– Nigdy nie pracowałam w zawodzie. Pracodawcy wymagali, bym miała co najmniej 10 lat doświadczenia, a niby skąd je wziąć zaraz po studiach i półrocznym stażu? – zastanawia się Agnieszka.

Dlatego zrezygnowała z szukania pracy w zawodzie. Siedząc w domu na bezrobociu, zabrała się za malowanie porcelany i skrobanie kroszonek. Znalazła pracę w Gminnym Ośrodku Kultury. Pracuje w administracji. Ale współpracuje również z innymi organizacjami promującymi kulturę regionu, m.in. z Zamkiem Cieszyńskim i z Krainą Świętej Anny. Prowadzi tam warsztaty z dekorowania porcelany śląskimi wzorami i ze skrobania kroszonek, bo właśnie na Śląsku opolskim to stara niemal jak świat tradycja.

– Tu znaleziono najstarszą, jak do tej pory, w Polsce kroszonkę. Ma ponad tysiąc lat – wyjaśnia Agnieszka, która kilka lat temu zajęła drugie miejsce w wojewódzkim konkursie kroszonkarskim organizowanym przez Muzeum Wsi Opolskiej.

Gdy Agnieszka opowiada o swojej pasji, jej głos staje się mocniejszy. Ma się wrażenie, że sztuka dodaje jej pewności siebie. Czy tak jest? Agnieszka tylko się uśmiecha.

– Od małego lubiła rysować, malować, ale w domu nie kultywowało się śląskich tradycji – zauważa pani Regina.

Agnieszka miała 12 lat, gdy pierwszy raz wzięła do ręki nóż i wyskrobała swoją kroszonkę. Była w podstawówce, gdy tuż przed Wielkanocą pojechała z klasą do pobliskiego skansenu na warsztaty. Malowanie jest też dla niej formą terapii. Uspokaja ją. Łagodzi stres.

– Ostatniej nocy spałam zaledwie trzy godziny. Położyłam się spać o trzeciej, a wstałam o szóstej. Całą noc zdobiłam skrzynię. Są na niej stylizowane motywy z naszego tradycyjnego haftu – wyjaśnia Agnieszka.

Kryje dłonie.

– Jak się denerwuję, to obgryzam paznokcie. Dlatego zawsze muszę mieć coś w rękach.

W każdym pokoju znaleźć więc można szydełka i włóczkę oraz farby. Jej największą pasją jest malowanie opolskiej porcelany. Projektuje wzory inspirowane lokalnym folklorem. Przenosi je na przedmioty codziennego użytku, m.in. meble, ubrania oraz przedmioty użytkowe. Można je oglądać w internetowej galerii, którą stworzyła artystka.

– Ona ma głowę pełną pomysłów. Ja tak nie potrafię – stwierdza mama Agnieszki, mistrzyni gotowania.

Wielkie wspólne mielenie

Od czerwca Agnieszka mieszka sama z rodzicami w rodzinnym domu taty. Jej młodsza siostra Magda ma maleńkie mieszkanie w Monachium. Po ślubie mieszka w nim z mężem Rafałem. Chcą wrócić do Polski. Kiedy?

– Jak zarobimy na dom – wyjaśnia Magda.

Jest szczupła i wysoka. Opiera się o kuchenne szafki. W ręce trzyma talerz pełen cieniutko ostruganych kartofli.

– Jedz, jedz, dziecko, to ci może w nogi pójdzie – żartuje mama, krzątając się po kuchni.

Magda się śmieje. Godzinę temu przy dźwiękach muzyki symfonicznej ziemniaki obierał jej tato. Teodor Okos od dwóch lat jest na emeryturze. Trzydzieści lat przepracował w Państwowej Straży Pożarnej. Mówi, że struganie kartofli go relaksuje.

– Najważniejsze, by skórka była cieniutka. Nie musi być w jednym kawałku. Ważne, by kartofel nie był kanciasty – tłumaczy z uśmiechem pan Teodor.

To niejedyne jego domowe zajęcie.

– Przed Bożym Narodzeniem schodzą się do nas sąsiedzi i odbywa się wielkie wspólne mielenie maku na kołocz. Zdarzały się święta, że mełliśmy dla wsi po dziesięć kilogramów maku. Dlatego mój ojciec przed laty zbudował elektryczny młynek do maku, by usprawnić mielenie – wyjaśnia pan Teodor, który wraz z mamą Agnieszki w przeddzień adwentu wspólnie wyplatają adwentowy wieniec.

– Czasem są dwa. Jeden stawiamy na stole. Drugi wieszamy na drzwiach wejściowych. To nasza rodzinna tradycja. Tato przycina gałęzie i przygotowuje konstrukcję. Mama jest od zdobienia. Wieniec zawsze ma czerwone wstążki i cztery świece symbolizujące cztery niedziele adwentu – wyjaśnia Agnieszka.

Okosowie od pięciu lat robią też własne wędliny. Mają wędzarnię. Pani Regina jest od peklowania. Pan Teodor od wędzenia.

Jaskółczy ogon

Tego lata tato wybudował dla Agnieszki drewniany dom. Stanął w ogrodzie. Jest w nim rodzinne miniaturowe muzeum folkloru śląskiego.

– Dom zbudowany jest starą tradycyjną techniką. Nie używa się w niej gwoździ. Belki łączone są na tzw. jaskółczy ogon – tłumaczy Okos.

W domku, który – jak żartuje pan Teodor – jest nieco większy od psiej budy, znalazły schronienie stare przedmioty codziennego użytku. Jest więc m.in. kołowrotek, drewniany stojak do ściągania butów z cholewami, tradycyjna skrzynia, młyńskie koło i podkowy, które pan Teodor znalazł na drodze.

– Agnieszka zaraziła mnie tą swoją śląskością. Na 50. urodziny ubrałem się w nasz ludowy strój. Poszedłem w nim do sąsiadów. Nie poznali mnie. Ale uznali, że wyglądam dostojnie i godnie – przyznaje pan Teodor.

Rodzice i siostra byli jedynymi osobami, z którymi Agnieszka podzieliła się chęcią wzięcia udziału w konkursie o tytuł Jagny.

– Gdy jechałam na finał, tato dał mi duży samochód. Uznał, że kierowcy będą mieli wówczas przede mną większy respekt. Nawet w najskrytszych marzeniach nie spodziewałam się, że tak daleko zajdę w tym konkursie – stwierdza Agnieszka.

Co na to państwo Okosowie?

– A kto, jeśli nie ona? – podsumowują dumni z córki rodzice.

Dorota Słomczyńska

Galeria zdjęć