Fot. Pocahontas; fot. Renata Drzazgowska-Karlicka
tekst: Artur Maciak
Ewa nie zamierza zająć się światem modelingu. Traktuje tę przygodę z przymrużeniem oka. – Renata, która z pasją robi u mnie w stadninie zdjęcia zwierząt i dziewcząt w stylizacjach na koniach, mówi, że jestem całkiem fotogeniczna w moim stroju Pocahontas – śmieje się Ewa. Jej udział w imprezie „Miss po Pięćdziesiątce” był nie tylko dowodem na to, że z niej „niezła modelka”, ale świadczy o odwadze i chęci przełamywania stereotypów, zaktywizowania wiejskich kobiet w jej wieku. – Były pokazy mody i bieganie w szpilkach po wybiegu. Niezapomniane wrażenie, szczególnie dla kobiety, która na co dzień porusza się w gumofilcach – śmieje się Ewa. Choć świetnie zna się na ziołach, twierdzi, że zielarką „tak do końca” nie jest. – Za mało wiem o ziołach, ciągle się uczę i jestem w kontakcie z prawdziwymi zielarkami, które dzielą się ze mną swoją wiedzą, za co jestem im ogromnie wdzięczna.
A pisanie? Przecież Ewa jest autorką kilku książek o przygodach Stefci.
– „Pisarka” to za wielkie słowo. Z zawodu jestem zootechnikiem – mówi, – ale pisać uwielbiam i robię to z ogromną przyjemnością. Także na Facebooku i na stajniakonikpolny.blogspot.com – kilka lat temu w konkursie na bloga roku moja strona dostała pozakonkursowe wyróżnienie jurorów. Ewy miejsce na ziemi Znajduje się 65 km od Warszawy. Położone jest w kolonii maleńkiej wsi Żarnówka w gminie Grębków, w powiecie Węgrów (to tu, w Węgrowie, jest lustro mistrza Jana Twardowskiego). Nasza bohaterka mieszka wśród pól, łąk i lasów, na granicy Mazowsza i Podlasia. Swoją wymarzoną stadninę Konik Polny – Sielska Wieś Anielska i gospodarstwo agroturystyczne założyła 19 lat temu. Państwo Szadynowie gospodarują na niecałych 10 ha. Cały ich obszar rolny to łąki i pastwiska. Owies dla koni kupują, słomę wymieniają za obornik. Dojazd do ich gospodarstwa to polna droga. Te 500 m jest największym zmartwieniem Ewy. W zimie droga jest często zawiewana przez śnieg, a gdy zrobią się zaspy, to nawet równiarka z ZGK w Grębkowie nie jest w stanie ich rozepchnąć. Najgorsze są roztopy, wtedy nawet terenówka tu grzęźnie. Ewa, nauczona doświadczeniem, w ekstremalnych stanach pogodowych zostawia auto u sąsiadów, bliżej twardej drogi. – Tereny mamy piękne – Ewa nie skupia się w rozmowie na trudnościach i szybko wraca do dostrzegania pozytywów. – Można godzinami podróżować konno i nie uświadczy się drogi asfaltowej.
Miłość do koni i spełnione marzenia
Jako dziecko wakacje spędzała u cioci i wujka na wsi. Nie było dla niej, dziewczynki z dużego miasta, piękniejszego miejsca na świecie. Wszystko jej się tam podobało: pies Misiek, kurczak Dziudziek, ale najwspanialsza była jasna kasztanka Tamiza. Dziewczynka ciągle ją czyściła zgrzebłem i plotła jej wianki, które zakładała na szyję i głowę zwierzęcia. – W ogródku były dwie czereśnie – wspomina Ewa. – Jedna miała żółte owoce, druga takie ciemne, że aż czarne. Stały ule, kwitły floksy, lilie i malwy. Przy okienku letniaka rosły maliny, po ścianie domu pięła się winorośl. Na parapecie stały szklane zielone butelki z wodą do podlewania kwiatów. Ciocia wieczorem przynosiła do łóżka mleko w białym emaliowanym kubeczku. Wujek miał warsztat, cudowne miejsce ze stołem, stolarskimi ściskami oraz imadłami. Wspinałam się na drzewa i czytałam na nich książki Niziurskiego i Nienackiego. Chodziłam z Miśkiem po krowy, wyjadałam ziemniaki z parnika, wylegiwałam się w słońcu na daszku letniaka i marzyłam… I tak sobie wymarzyłam przyszłe życie. Od tego czasu moja mama i ciocia biadały: „Dziewczyna po studiach, trzy języki zna i krowy poszła doić!”. A ja im powiedziałam: „Kochane, ale ja nie muszę, ja chcę!”.
Chcesz przeczytać cały artykuł?
Zamów egzemplarz lub prenumeratę.
fot. Aleksandra Szadyn, „Miss po Pięćdziesiątce”, fot. Barbara Zalewska