Najnowszy numer Gospodyni już w sprzedaży:)   




Strażniczki tradycji Powrót do listy

Ramię w ramię z mężczyznami gaszą pożary, ratują ludzi z samochodowych wypadków. Innym razem sprzątają z drogi gnojówkę. W ciągu kilku lat brały udział w dziesiątkach akcji. Adrenalina i strach stały się ich chlebem powszednim. Siostry Paula i Kinga Kowalskie, druhny z Ochotniczej Straży Pożarnej z Jezior Wielkich udowodniły, że strażaczki odwagą dorównują strażakom.

 

To była upalna, leniwa niedziela. Paula z zastępem jechała małym bojowym autem. Większy nie był potrzebny. Mieli jedynie usunąć gniazdo os. Kiedy wracali z akcji, wezwano ich do pożaru. W pobliżu płonął budynek.

– Gdy podjechaliśmy na miejsce, ogień unosił się już ponad 20 metrów nad wierzchołkami drzew. Płonął budynek wypożyczalni rowerów i gokardów, którego większa część była składowiskiem najróżniejszych śmieci i części. Stała na terenie letniska, więc dla wypoczywających pożar stał się atrakcją. Ludzie robili sobie zdjęcia z ogromnym płomieniem w tle. Ojcowie podchodzili z dziećmi jak najbliżej ognia. Jakby uważali, że to film, a nie realne zagrożenie – opowiada Paula Kowalska, strażaczka ratowniczka i naczelniczka OSP Jeziora Wielkie.

Na ratunek ludziom

Dziewczyna ma ognistoczerwone włosy. Gdy opowiada o straży w jej niebieskich oczach pojawia się iskra. Czarna skórzana kurta i spodnie w kolorze khaki zdradzają zamiłowanie do munduru. Bo Paula, na długo zanim znalazła pracę w Gminnej Spółce Wodnej, gdzie jest księgową, chciała rozpocząć naukę w Szkole Aspirantów PSP w Poznaniu. Ze względów zdrowotnych plan szybko okazał się nie do zrealizowania. Nie tracąc zapału poświęciła się w całości swojej macierzystej jednostce OSP.

Paula przebiera się w mundur. Sztywne, za duże spodnie na szelkach są niewygodne. Ale ciężkie buty i kurtka z napisem „straż” na odblaskowym pasku zmieniają tą filigranową dziewczynę w silną i pewną siebie kobietę. Z półki bierze jeszcze biały hełm. Ma z tyłu czerwony napis „Paula” i ogniotrwałą osłonę na kark, w srebrnym kolorze.

– To mundur bojowy. W takim jeździmy do akcji – wyjaśnia Paula. I sprawnie wskakuje na przednie siedzenie bojowego MAN-a. Zajmuje miejsce koło kierowcy.

W czasie ćwiczeń wszystko musi chodzić jak w zegarku, bo podczas akcji nie ma czasu na pomyłki. Przekonała się o tym jeżdżąc na dziesiątki wezwań. Od ośmiu lat jest strażakiem-ratownikiem. Gdy tylko osiągnęła pełnoletność poszła na kurs. W 2009 roku zdała egzamin na kursie I stopnia.

– Odwlekam decyzję o zamążpójściu, bo po ślubie, jak na świat przyjdą dzieci, będę odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale i za innych. Nie będę już mogła sobie pozwolić na tak częste branie udziału w akcjach, bo poświęcę się innym obowiązkom – szczerze wyznaje Paula Kowalska.

Na jej serdecznym palcu błyszczy zaręczynowy pierścionek. Narzeczony Darek też jest strażakiem. Poznali się właśnie dzięki straży.

– Nie wyobrażam sobie, żeby mężczyzna, z którym mam spędzić resztę życia, nie podzielał mojej pasji – przyznaje Paula.

To zamiłowanie do straży skłoniło ją do reaktywowania dwa lata temu młodzieżowej drużyny strażackiej. Dziś należy do niej dziesięcioro dzieci w wieku od 12 do 17 lat. Część z nich, tak jak Paula, gdy tylko osiągnie pełnoletniość, pójdzie na kursy podstawowe i specjalistyczne. By promować straż, Paula wpadła też na pomysł wydania kalendarza. Latem ubiegłego roku namówiła pięć dziewczyn z jednostki, by wzięły udział w fotograficznej sesji.

Dziewczyny postawiły kilka warunków. Po pierwsze, zdjęcia musiały pokazywać je w akcji, a nie w wymyślnych pozach. Nie ma więc na nich żadnego wypinana się, wdzięczenia i golizny. Bo mundurowi należy się szacunek. I udało się. Na początku roku o kalendarzu zrobiło się głośno w całym kraju. Do Jezior Wielkich przyjechała ogólnopolska telewizja. I choć realizatorzy byli nieco zaskoczeni tym jak skromne strażacy mają warunki, relacja na żywo wypadła świetnie.

Miód ma smak dzieciństwa

Zdjęcia Pauli zdobią czerwcową i listopadową kartę kalendarza. Ze strony marca i września uśmiecha się ognistowłosa Kinga. To młodsza siostra Pauli. Kilka lat grała na klarnecie w tutejszej strażackiej orkiestrze dętej. W składzie orkiestry jest 42 muzyków.

Kinga, tak jak Paula, jest strażaczką- ratowniczką. Podobnie jak ona od dawna planowała związać swoją przyszłość z mundurem. Kinga chce zostać policjantką. Egzamin wstępny przeszła bez problemu. Nie dała rady na sprawnościowych. Na co dzień wykonuje pracę zgodną z jej wykształceniem; jest technikiem weterynarii. W straży znalazła się, kończąc kurs podstawowy w 2015 roku. Gdy odwiedzamy dziewczyny, Kinga szykuje się na szkolenie. Dlatego przebiera flanelową koszulę w czarno-czerwoną kratę na bojowy mundur. Tak jak Paula, miała go na sobie już dziesiątki razy. W głowie tej radosnej i ciągle roześmianej dziewczyny utkwiła jedna z akcji. Zginął w niej rowerzysta.

– To było w jesienny, szary, wietrzny dzień. Niemal 70-letni mężczyzna wpadł pod koła tira strącony z roweru podmuchem wiatru – opowiada Kinga.

Dziewczyna z zawodu jest technikiem weterynarii. Pracuje niedaleko, bo w Strzelnie. I wie, że dalej od domu by nie chciała, bo wówczas nie mogłaby jeździć do akcji. A straż to od dziecka niemal całe jej życie.

– W ciągu roku nasza jednostka ma średnio ponad sto wezwań do różnych zdarzeń. Ma na liście nie tylko pożary i wypadki samochodowe, ale również zagrożenia ekologiczne. Jedną z tego typu akcji, w której brałyśmy udział, było zabezpieczenie plamy oleju, który rozlał się na obszarze pięciu kilometrów – opowiada Kinga.

Siostry strażaczki

W żyłach sióstr Kowalskich od pokoleń płynie strażacka krew. Druhem był ich pradziadek Leonard, który przez ponad trzydzieści lat pełnił funkcję skarbnika jednostki. Trzy dekady pełnił też funkcję prezesa.

– Choć jednostka powstała przed 1924 rokiem, to dopiero za czasów pradziadka, w czynie społecznym postawiono we wsi prawdziwą remizę. Dzięki temu straż odzyskała dawną rangę. Wcześniej niewielu było chętnych do działania w ochotniczej straży. Pradziadek miał dar zjednywania sobie ludzi, a przy tym z pasją opowiadał o straży, więc młodzież garnęła się w jej szeregi – wspomina Paula.

Jednak panu Leonardowi do straży nie udało się przekonać żadnego z czworga swoich dzieci. Tylko jeden z synów przez zaledwie kilka lat działał na rzecz straży.

– Poza strażą pasją pradziadka były pszczoły. W ogrodzie stało ponad sto uli. Miód pradziadka to dla nas smak dzieciństwa – wyjaśnia Kinga.

Na szczęście od dziadka Leonarda strażackim bakcylem zaraził się tato Kingi i Pauli. A pan Arkadiusz, nie mając synów, od dziecka zabierał córki do remizy. Pucowały z nim auta, hełmy i buty.

– Nie miałyśmy wyboru. Musiałyśmy zostać strażaczkami. Tato by nam nie darował – żartują siostry.

Pan Arkadiusz po dziadku przejął funkcję prezesa straży. Od lat jest też etatowym kierowcą w straży. Brał udział w setkach akcji. I choć wiele z nich było bardzo niebezpiecznych, to dziewczyny chciały dorównać tacie. Dziś śpią z telefonami przy łóżkach. Zgłoszenia zazwyczaj przychodzą SMS-em. Zdarza się, że rodzina jeździ razem na akcję.

– Staramy się mieć siebie w zasięgu wzroku. Zawsze sprawdzamy, czy wszystko w porządku. Po akcji, siedząc wieczorem za stołem przy wspólnej rodzinnej kolacji, opowiadamy o tym, co się zdarzyło. Taka rozmowa rozładowuje stres i pogłębia więzi – mówi Kinga.

Dorota Słomczyńska

Galeria zdjęć