Wyhaftować, wyprasować, ułożyć, założyć, podszyć. I gdzieś po drodze zmarszczyć taśmę tiulu. To czynności, które wyznaczają rytm pracy mistrzyniom od czepców. Przyjrzeliśmy się jednej z nich.
Stanisława Kowalska ma 81 lat. Mieszka w podjarocińskiej Golinie w Wielkopolsce. Sztuki układania czepców nauczyła się czterdzieści lat temu, próbując wdrożyć niejasne wskazówki zostawione na chwilę przed śmiercią przez nestorkę czepcowej sztuki z pobliskiej wsi. Później szlifowała umiejętności przy mamie, układając czepce biskupiańskie, bamberskie, szamotulskie. Od trzydziestu lat jest jedyną w regionie specjalistką od tiulowych nakryć głowy. Od czego należy zacząć pracę z misternie tkaną siateczką?Najpierw trzeba na większym niż obwód czepka kwadratowym kawałku tiulu narysować wzór do haftu, a potem go wyszyć. Wzory pani Stasia wymyśla sama, opierając się na schematach poznanych lata temu. Haft w obrysie przybiera kształt owalny i wyznacza dno czepca.
Tiul musi być przedni
W hafcie – liście i kiście winogron, kwiatki bliżej nieokreślonych gatunków, gałązki jak małe paprotki. Wszystko na misternie utkanej siatce, od jakości której zależy właściwie cały czepiec. Tiul nie może być bowiem byle jaki. Najprzedniejszy to ten naturalny.
– Nie ma dziś w Polsce dobrego tiulu. Jest, ale głównie chiński, trzeba
uważać. Ja kupuję przez internet. Najlepiej ten czeski, on jest porządnie zrobiony. O! Widzi pani? Ten gorszy ma duże oczka i inaczej się układa. A ten szlachetny ma drobny splot. Ale jest też drogi – za metr płaci się nawet dwieście złotych. A do czepka trzeba około metra dwadzieścia tiulu – opowiada Stanisława Kowalska. To uzasadnia, dlaczego gotowy produkt powinien kosztować przynajmniej 500 zł. To i tak kwota, która niemal nie uwzględnia robocizny. Dziś pani Stanisława, nestorka czepcowej sztuki, jeden czepek robi czasem dwa dni. To przynajmniej 25 godzin pracy, nie licząc tych spędzonych nad haftem. Łącznie jeden czepek zajmuje dwa tygodnie. Jeśli policzyć choćby najmniejszą stawkę godzinową i doliczyć do niej koszty surowca oraz trud z jego znajdowaniem, czepiec okazuje się warty dużo więcej. Ale specjalistki wiedzą, że to kwoty, których nie uniesie przeciętny zainteresowany, a układanie to – dosłownie – sztuka dla sztuki. A one lubią się jej oddawać.
Kryza zjeżdża z szyn
Wyszyty kawałek trzeba wyprać, a potem wyprasować i wyciąć z niego nieregularny kształt, w geometrii zwany owalem o jednej osi symetrii, a w praktyce powtarzający formę jaja. Musi być na tyle duży, by wokół haftu zostawić kilkucentymetrowy margines tiulu na zakładkę. Wyszyty tiul to dopiero połowa sukcesu. Czepiec tworzy bowiem w połowie wąska, dekoracyjna kryza. Żeby ją wykonać, potrzeba sprzętu o zaskakującej, ale jednocześnie niezwykle prostej konstrukcji. Pani Stasia mówi, że to po prostu „ramka do układania ryżki”. Dwie metrowej długości metalowe, zrobione choćby z obręczy do beczek listwy połączone są na końcach drewnianymi beleczkami. Tworzą coś na kształt szyn, ale z jedynie dwoma podkładami. Stanowią ramę, na której poziomo układane patyczki staną się osnową dla tiulowej wstążki. Przekłada
się ją, blokując patyczki tak, że ten umieszczony za szynami wstążka okala od tyłu, a następny – przykrywa z przodu. Kolejne „piętra” kryzy to po prostu na przemian następujące warstwy „wstążka – patyczek”. W efekcie, spoglądając na szyny z którejkolwiek strony, zawsze zobaczymy co drugi patyczek owinięty tiulem lub co drugi nieosłonięty. Ale to nie koniec zdumiewającego przepisu na kryzę. Po zbudowaniu patyczkowej piramidy, urządzenie należy położyć i wyciągać po kolei patyczki, które leżą na szynach. Otrzymamy wtedy zmarszczoną wstążkę tiulu, blokowaną jedynie przez patyczki, które leżą pod spodem. Ostatnie słowo należy do bawełnianej nitki moczonej w krochmalu. Mokrą nić przykłada się wzdłuż wstążki dokładnie pośrodku i przyprasowuje... gorącym kawałkiem metalu. Najlepiej, jeśli jest to coś w kształcie tępego, długiego noża. Jego krawędź musi docisnąć nić do tiulu. Nić spaja marszczenie na tyle mocno, że już po chwili można usunąć spodnie patyczki. Najpierw trzeba jednak wyhaftowany i wyprasowany owal tiulu upiąć. A to chyba największa sztuka.
Nie ma czepca bez bandy
– Zaczynam od marszczenia sadła, czyli tego miejsca, gdzie pustego tiulu jest więcej. Sadło przypada na tył głowy. Zaczynam od środka i robię kolejne zakładki symetrycznie, na zewnątrz. Zakładki spinam szpilkami, a potem podszywam je potrójnie złożoną płócienną taśmą. To najgorsza robota przy czepcach! – komentuje pani Stasia. Do podszytego czepca przyszywa się na obrzeżu kryzę, a na końcu – bandy, czyli dwie tiulowe szarfy, które „spływają” z czepca na wysokości uszu. Bandy też opatrzone są na końcach haftem i mają 60 cm długości. Jak je nosić? – Ja zapamiętałam, że na wsi przekładają tak na ukos i na to przychodzą korale. A inny zespół nosi tak, że korale są przy szyi, a bandy fruwają. Jak komu pasuje! – daje ostatnie modowe wskazówki Stanisława Kowalska. Śmieje się, że nie ma czasu umrzeć. Może dlatego, że znajduje go ciągle na przemykanie z igłą między tiulowymi oczkami.
Karolina Kasperek