Okładka Gospodyni nr 6 2024 rok

Najnowszy numer Gospodyni już w sprzedaży:)  

Okładka Gospodyni nr 6 2024 rok



Historia pewnej spódnicy Powrót do listy

Pomarańczowe, bordowe, turkusowe, czerwone, fioletowe, żółte pasy, paski paseczki. Trudno je zliczyć. W sumie jest ich grubo ponad sto. Układają się w tęczę utkaną z wełnianej przędzy. Przed ponad wiekiem powstała z niej spódnica. Najpierw nosiła ją Franciszka, po niej Jadwiga. Teraz z dumą na specjalne okazje zakłada ją Agnieszka.


 Młoda dziewczyna w pasiastej spódnicy wprawnym ruchem dzierga białym kordonkiem na szydełku serwetkę. Nad jej głową wisi pająk – ozdoba zrobiona z delikatnej kolorowej bibuły i słomki wiruje na wietrze. Widok jak z obrazka przyciąga uwagę uczestników jarmarku.
– Po ile ten pająk? – pyta jeden z przechodniów.
Dziewczyna nie przerywa szydełkowania. Energicznie nawija na palec kordonek. Spogląda z uśmiechem na klienta.
– Pająk nie jest na sprzedaż. To dekoracja. Ale mogę zrobić panu taki na zamówienie – odpowiada dziewczyna i podaje wizytówkę.
Na kilkucentymetrowej tekturce w kolorze piasku widnieje napis: Twórczyni ludowa Agnieszka Radomska.
– Ma pani niezwykłą spódnicę. Można pani zrobić zdjęcie? – dopytuje inny klient.
Agnieszka poprawia spódnicę. By było ją widać jak najdokładniej, rozkłada ją jak wachlarz. Mocniej sznuruje czarny aksamitny gorset. Mieni się w słońcu tysiącem koralików. Dziewczyna, jak modelka, zastyga na moment. Chce, by na fotografii strój wyglądał perfekcyjnie.

Szyta na miarę
Wzór na spódnicy dla niewprawnego oka wygląda na łowicki, ale dobry etnograf od razu zauważy rożnice i przyzna, że bliżej mu do regionu brzezińskiego. Dowodem są setki nierównej szerokości wielokolorowych pasów i wykończenie dołu kilkoma rzędami centymetrowej atłasowej wstążki. Kobiety przed wiekiem nosiły do niej czarne aksamitne, haftowane cekinami i koralikami gorsety, a na ramiona, gdy przychodził mróz, zarzucały pasiastą, mniej kolorową zapaskę. Taki też zestaw po dziś dzień zachował się w domu Agnieszki Radomskiej, która z równą dumą zakłada go jak kiedyś jej babka, a wcześniej prababka.
– Odświętny strój brzeziński dostałam od mamy. A ona ma go od swojej mamy. I tak od ponad wieku ta tradycja trwa w naszej rodzinie – wyznaje Agnieszka, która by móc nosić ten cenny dar, trochę go przerobiła.
– Skróciłam spódnicę, bo oryginalna sięgała mi do kostek. Trudno się w niej chodziło. Przyszyłam też nowe atłasowe wstążki i płócienne szelki. Są niezbędne, ponieważ wełniana spódnica jest bardzo ciężka. Nie utrzymałaby się bez nich w pasie. Waży kilka kilogramów – wyjaśnia Agnieszka. Do kompletu ma równie starą zapaskę. Ale bluzkę i gorset, choć te babcine przetrwały do dziś, ma nowe.
– Bluzkę uszyła mi ciocia, bo ja nie umiałam. Sama natomiast ją wyhaftowałam. Wzorów szukałam po regionalnych muzeach – opowiada. Własnoręcznie ozdobiła również szyty na miarę gorset. –
Wzór podpatrzyłam na tym po babci. Reszta to moje wyobrażenie naszych tradycyjnych wzorów – wyjaśnia.
Ile czasu zajęło jej przyszycie setek, a może i tysięcy koralików malutkich jak łepki od szpilki, które na czarnej aksamitnej materii tworzą kwieciste misterne wzory?
– Całą poprzednią zimę – stwierdza pan Kazimierz, tato Agnieszki.
Wygląda na to, że dziewczyna zamiłowanie do staroci, tradycji i ludowych obyczajów odziedziczyła właśnie po nim. Często więc razem odwiedzają folklorystyczne jarmarki, dożynki i festyny. Prace Agnieszki można również podziwiać na wystawach w regionalnych muzeach.

Mapa pamięci
Agnieszka marzy, by stać się certyfikowanym twórcą ludowym. Młoda artystka, by to marzenie się spełniło, potrzebuje jeszcze większego dorobku. Choć jak na zaledwie dwudziestokilkulatkę i tak jest spory. Jej skrzynia podróżna pełna jest m.in. dzierganych na szydełku niepowtarzalnych komunijnych wianków, ręcznie robionych koronkowych bombek, pisanek, wycinanek i oczywiście bajecznie kolorowych ogromnych pająków. Niemal co weekend tato z córką są w dordze. Oboje to lubią, szczególnie że pan Kazimierz jest emerytowanym zawodowym kierowcą. Ma więc czas towarzyszyć córce. Ponadto od zawsze lubił podróżować. Prowadząc ciężarówkę, przemierzył Polskę wzdłuż i wszerz.
Rodzina zamiłowanie do dorgi ma chyba w genach. Pradziadek Agnieszki, Piotr Chrustowski, pracował na kolei. Był zawiadowcą stacji Wolbórka. Tam poznał Władysława Reymonta.

Żelazko na duszę
– Mój prapradziadek przyjechał na te ziemie spod Poznania, gdzie zarządzał majątkiem. Jego właściciel w nagrodę za lata ciężkiej pracy dał mu kilka hektarów ziemi w Ewcinie – mówi Kazimierz Radomski.
Na dowód tych słów wyciąga mapę owiniętą w zniszczoną gazetę. Na pożółkłym dziś papierze ktoś przed laty wykaligrafował cyrylicą napis „Plan Awgustówka li Awgustów”. Na dokumencie niebieskim atramentem wypisano dwie daty – 1894 i 1895. Jest też data napisana czarnym atramentem i inną ręką: 26 sierpnia 1896 rok. I jak to na planie widnieją na nim działki, budynki, lasy.
– To plan dzisiejszego Ewcina, który za czasów zaborów nosił nazwę Augustów – wyjaśnia pan Kazimierz.
Mapa jest jednym z najcenniejszych dowodów tożsamości Radomskich. Z taką samą dbałością rodzina przechowuje również pamiątkowe zdjęcia z przodkami.
– Pradziad musiał być zamożnym chłopem. Po dziś dzień w kościele w Będkowie widnieje adnotacja, że Radomscy jeszcze w XIX wieku podarowali drewno na kratę przy ołtarzu – snuje opowieść pan Kazimierz.
Na chwilę przerywa wspomnienia i znika w drugim pokoju. Wraca z ciężkim żelazkiem na duszę. –
Gdy rozbieraliśmy stary dom, sporo pamiątek przepadło. Pamiętam na przykład skrzynię, w której przechowywano ozdobny, chyba ślubny czepiec, po babci albo nawet prababci... przepadła. Człowiek młody, wyrzucając takie rzeczy, nie wiedział, co traci – przyznaje pan Kazimierz, szczęśliwy, że choć jedna z córek odziedziczyła po nim zamiłowanie do tradycji i historii.
Pasiasta, bajecznie kolorowa spódnica Agnieszki jest dowodem, że rodzina Radomskich po ponad stu latach w Ewcinie czuje się u siebie. To wieś leżąca u zbiegu trzech regionów: łowickiego, tomaszowskiego i brzezińskiego. Po jej krętych ścieżkach dziś wędruje Agnieszka, a przed wiekiem wędrował nimi Władysław Reymont. Słuchał opowieści o narodzinach, życiu, śmierci. A zmęczony siadał w cieniu sędziwej lipy i spisywał zasłyszane historie. Część z nich wplótł w fabułę „Chłopów”.

Dorota Słomczyńska
d.slomczynska@gospodyni.com.pl

Galeria zdjęć