W telewizyjnym programie „Mam talent” porywająco zaśpiewała przy wtórze cymbałów wileńskich. Wówczas usłyszała ją cała Polska. Jej muzyka poszła w świat i skradła serca nie tylko wielbicielom folkowych rytmów. A jeszcze niedawno Annę Brodę znali wyłącznie znajomi, rodzina i sąsiedzi z rodzinnego Jonkowa na Warmii. Teraz marzy o wydaniu kolejnej płyty.
Kiedy Anna wzrastała wśród jonkowskich pól, już od dawna nie grano i nie śpiewano tak, jak ona robi to dzisiaj. Nie wyssała więc tej miłości z mlekiem matki. Co więcej – całe życie była przeświadczona, że na Warmii ciekawej muzyki nie ma. Tymczasem ten region to prawdziwy muzyczny tygiel, w którym przez wieki uwarzyło się sporo muzycznych specjałów. |
Urzekająca cisza
Anna ma wiejskie korzenie. Śmieje się, że mieszkała na wsi, odkąd pamięta, a tylko pojechała się urodzić do Olsztyna. Chętnie jednak, jak mówi, urodziłaby się na wsi. Z dzieciństwa pamięta nieskrępowane poczucie wolności. To, że można było sobie z miejsca, w którym się stoi, pójść w dowolnym kierunku. Pustego lasu nigdy nie kojarzyła z zagrożeniem. Nigdy nie czuła się źle, kiedy sama po nim spacerowała albo kiedy była jedynym gościem na łące. Poczucie bezpieczeństwa to dla niej synonim dobrego kontaktu z tym, co ją otaczało. I bycia częścią tego świata.
Skąd w niej fascynacja muzyką wsi?
– To, co do dziś mnie urzeka w wiejskim życiu, to cisza. Jest niezwykle potrzebna, żeby usłyszeć w sobie muzykę. Łatwiej skupić się na tym, co jako artysta chcę przekazać. I na wsi, wbrew pozorom, czuję, że mam więcej wyborów. Nie ma może kina czy teatru, ale jest poczucie, że można iść, dokąd się chce – zdradza.
Kiedyś, będąc jeszcze małą dziewczynką, zgubiła się podczas spaceru. Na drodze spotkała bezpańskiego psa. Nie wiedziała, czy jest przyjaźnie nastawiony. Żeby rozproszyć strach, zaczęła sobie pod nosem śpiewać. To ją uspokoiło. W podstawówce śpiewała w chórze, w parafialnej scholi, grała na akordeonie. Równocześnie z liceum rozpoczęła szkołę muzyczną. Dziś nazywa to silnym powołaniem wewnętrznym.
– Moja młodość to także czas spędzony z ludźmi, którzy przyjechali z miasta, żeby zamieszkać na wsi. Przesiąkałam ich ideami, patrzyłam, jak inspiruje ich natura i potrzeba życia zgodnie z nią. Cudownie było na nowo odkrywać z nimi nowe oblicze tego, co znało się od dziecka, co sprawiało, że wieś, życie na niej, było dla nich atrakcyjne – opowiada
artystka.
Wrażliwość muzyczną ukształtowali w niej w dużym stopniu ludzie związani z teatrem Węgajty. Z nimi znalazła sposób na wyrażanie siebie w muzyce. Zasmakowała muzyki tradycyjnej, przy nich nauczyła się śpiewu białego. A potem odnalazły ją cymbały wileńskie – instrument, za pomocą którego dziś wstrząsa wnętrzem słuchaczy.
– Na początku nie były dla mnie łatwe. Wcześniej zajmowałam się głównie śpiewem. Kiedy je dostałam, szkoliłam się właśnie w śpiewie operowym. Interesował mnie też jazz. A tu nagle archaiczny instrument, z którego dźwięk wydobywać trzeba dziwnymi przyrządami – wspomina.
Było cymbalistów wielu...
Gry na cymbałach nauczyła się sama. Latami szukała swojego języka, którym mogłaby przez nie przemawiać. Znalazła, a w tym indywidualnym stylu jest absolutnie oryginalna. Nie zna dziś nikogo, kto grając na cymbałach, jednocześnie śpiewa.
– To instrument absolutnie magiczny. Otwiera ludzkie serca – stwierdza.
Na ich dźwięki wrażliwych jest również troje jej dzieci. Może dlatego łatwiej im zrozumieć, że czasem obiad będzie później. Kiedy mamie gdzieś między sercem a głową rodzi się pieśń, garnek musi poczekać.
Na cymbałach gra się, trzymając je na kolanach. Mają nawet trzy oktawy. Ale jest tak, że każdy cymbalista stroi cymbały po swojemu. Często strojone są wbrew logice. Strój jest raczej rodzajem mapy dźwięków, którą trzeba zapamiętać. A to ma związek z repertuarem twórcy. Jej ulubiony?
– Ani w moll, ani w dur, czasem smętny, czasem radosny. Lubię po prostu piękne melodie, to zależy od nastroju. Melodie można wkładać jak sukienki – mówi poetycko.
W zeszłym roku Anna zainicjowała akcję grania w przestrzeni publicznej. Już przygotowuje się do czarowania na strunach na olsztyńskich ulicach. Na ostatniej płycie nagrała utwory z miejsc, w których jeszcze nie zdążyła być. Marzy, by tam pojechać, a mieszkańcom wsi powiedzieć: „Proszę, oto płyta. Jest na niej pieśń z waszego Zieleńca”. To musi się udać, bo nikt tak jak ona nie potrafi zapytać „Jak wygląda wiatr?” i jeszcze w dźwiękach cymbałów znaleźć na to pytanie odpowiedź.
Hymn dla Warmii
Muzykę Warmii, z której pochodzi, poznała dopiero, gdy była już wytrawną folkową pieśniarką. Urzekły ją nie tylko hymny, ale i pieśni inspirowane zjawiskami naturalnymi czy pieśni Morcinkowe, opiewające rytuały kończenia i odnawiania umów czeladniczych. Porwała ją, jak mówi, nie tylko szlachetność, dojrzałość i głębia tej muzyki, ale też jej żywiołowość, dzikość.
– Warmia była dworska. A Mazury – bardziej ludowe. Dużo tam było wpływów muzyki kurpiowskiej, takiej bardziej leśnej. Nie było tam chodzonych, polonezów, za to więcej pieśni – opowiada Anna.
Choć poznała je, kiedy była już dorosła, jest przekonana, że nie stałoby się tak, gdyby nie dzieciństwo i młodość spędzone w Jonkowie. To właśnie one wpłynęły na ukształtowanie jej wyobraźni muzycznej. Na to, że tak żywo reaguje na zapis emocji. Taka właśnie jest dla niej muzyka korzeni – intuicyjna, emocjonalna, pierwotna.
Anna potrafi
Chcąc odwdzięczyć się Warmii, nagrała płytę.
– Nagrałam melodie i pieśni wywodzące się z tradycji Warmii i Mazur. Przez całe życie trwałam w przekonaniu, że tam nie ma interesującej muzyki. A tymczasem znalazłam przeciekawe hymny warmińskie. A najbardziej zaskakujące jest to, że będą tam utwory pochodzące z mojej rodzinnej wsi, z Jonkowa. Będzie pieśń o Apolonii, świętej od bolących zębów, a dziś patronce stomatologów – cieszy się.
Na płycie znajdą się ballady, pieśni miłosne, tańce pasterskie, tańce weselne, zabawy dziecięce, kołysanki, hymny adwentowe, kolędy i pieśni dziadowskie – muzyka ludowa w swojej najczystszej formie, dziś trochę na wsi zapomniana. Anna uważa, że bez powrotu do tak śpiewanej i granej muzyki nie ma mowy o dobrze pojętym powrocie do tradycji, ale też tworzenia nowoczesnej kultury.
– Wiem, że dziś ten rodzaj muzyki na nowo się na wsi zadomawia, lepiej mają się tam inne gatunki. Słuchać można wielu różnych. Sama słucham nie tylko muzyki tradycyjnej, ale też jazzu, muzyki relaksacyjnej, rocka. Jednak tradycja ma swoją funkcję, ta muzyka była i może być użyteczna. Uważam, że moja płyta jest potrzebna. Pomoże zrewitalizować kulturę śpiewania na ludowo. To są piosenki, które będzie można w różny sposób aranżować, jeśli ktoś zechce – będzie można je zagrać z gitarą elektryczną, na basowo, z saksofonem czy na klawiszach elektrycznych. Ale moim celem jest, by trafiły do serc w swojej oryginalnej postaci – zapewnia Anna.
Na płytę wybrała dwadzieścia tematów. Specjalnie wyselekcjonowanych. To, jej zdaniem, bardzo wysokiej jakości melodie i rytmy. Coś co bardzo silnie na nas działa. Działało kiedyś na tych, którzy je na co dzień śpiewali, i tych, którzy ich słuchali. Anna chciałaby, żeby znów wróciły pod strzechy. Żeby ludzie powtarzali sobie ich słowa, podśpiewywali, dzielili się nimi. Żeby pieśni znów były obecne w ważnych momentach, z których utkane jest nasze życie – podczas chrzcin, wesel, świąt, pogrzebów. Jest przekonana, że powinniśmy je pielęgnować i przechowywać – trochę jak stare babcine przepisy: „Tak zawsze pieczono tę babkę” i „Tak zawsze śpiewano przy tej okazji”. Takie wyznania to także muzyka w uszach Anny.
Kiedy z nią rozmawiamy, jest koniec kwietnia. To gorący czas – Anna z duszą na ramieniu i regularnością metronomu zagląda na popularny portal polakpotrafi.pl. To jedna z najbardziej znanych w Polsce witryna crowdfundingowa. Tam, na specjalnym koncie, powoli gromadzą się złotówki, które mają umożliwić wydanie jej najnowszej płyty.
Crowdfunding to inaczej finansowanie społecznościowe, czyli akcja typu „Mam ciekawy pomysł, ale bez was go nie zrealizuję”. W taki sposób od siedzących przed monitorami komputerów sympatyków artystyczych działań zebrano już kilkanaście milionów złotych na różne projekty – płyty muzyczne, filmy, książki, inscenizacje. Anna ma nadzieję, że do 20 maja, czyli do wigilii swoich urodzin, zbierze potrzebną sumę, czyli 13 tysięcy złotych. Swój koszt ma bowiem tłoczenie matrycy, zaprojektowanie okładki oraz wprowadzenie płyty do obiegu sklepowego. Materiał nagrany został przy współpracy z ekipą wytrawnych muzyków i Programem 2 Polskiego Radia.
Kiedy zamykamy ten tekst, do urodzin Anny jeszcze kilka dni. Ale już wiemy, że otrzyma od swoich fanów prezent i wyda płytę.
Karolina Kasperek