Udokumentowali, że są dziewiątym pokoleniem Nowaków na tej ziemi. Sieją. Zbierają. Orzą. Tu, w Henrykowie mieszka troje ich dzieci. A najstarsze z nich, 12-letnia Wanda, jak jej prababka lubi dowodzić. Czy jak ona będzie gospodarzyć na tej ziemi? Czas pokaże, bo u Nowaków, zgodnie z tradycją, niczego się nie przesądza. Ważne tylko, by gospodarstwo przetrwało w całości. To jego dwustuletnia siła.
Do rodziny Nowaków, do Henrykowa jedzie się ze Środy Wielkopolskiej zaledwie parę minut. Trudno zgubić drogę. Jak miejscowego zapytać, gdzie jest Henrykowo, każdy powie: „Jedź na Wrześnię, tam gdzie wystawa rolnicza, cebula i ziemniaki”. A potem z ciekawości dopyta: „Do Nowaków jedziecie?”.
Większość pytających o Henrykowo chce dotrzeć właśnie do nich. Nowakowie są bowiem znawcami uprawy cebuli. Od 12 lat organizują trwające przez weekend spotkanie profesjonalistów, zwane „Dniami cebuli”. Trzy lata temu poszerzyli ofertę spotkań. Do specjalistów od cebuli dołączyli znawcy uprawy ziemniaków. Od tamtej pory do gospodarstwa zjeżdżają producenci cebuli i ziemniaków z całej Polski. Odbywa się wystawa maszyn rolniczych. Na pytania dotyczące uprawy i odmian odpowiadają naukowcy z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu. Do Henrykowa, bo tak potocznie mówi się o gospodarstwie Nowaków, przyjeżdżają też studenci. Oglądają na polach chwasty, a gospodarze opowiadają o uprawie cebuli. Plantatorzy mogą na własne oczy zobaczyć, jak radzą sobie na polach najnowsze odmiany. Nowakowie mają bowiem 10-hektarowe pole doświadczalne. Tu, jak na zwykłym polu, bez żadnego „nabłyszczacza” pokazują innym rolnikom, jak zachowują się odmiany w sytuacjach kryzysowych czy stresowych i bez nawadniania.
W tym roku impreza odbędzie się 23 i 24 sierpnia. Pierwsza zgromadziła zaledwie kilkaset osób. Rok temu doświadczalne pola odwiedziło kilka tysięcy rolników. By spotkanie się powiodła, Nowakowie jak tylko posprzątają po nim pole, myślą o tym, jak będzie za rok. Cały rok mają więc ręce pełne roboty.
Ziemia wokół komina
Zza zakrętu wyłaniają się solidne budynki z czerwonej cegły. To typowy dla Wielkopolski rodzaj zabudowy. Rzadko jednak w XVIII wieku, podczas zaborów, takie gospodarstwa należały do Polaków. To jednak od zawsze było w polskich rękach. Jak to się stało, że polski chłop dorobił się w tamtych czasach takiego majątku?
– Wieś Henrykowo swoją nazwę zawdzięcza Henrykowi Dąbrowskiemu. Jak głosi legenda, generał podarował ziemię swoim najlepszym żołnierzom za lojalną służbę. Może właśnie wtedy pierwszy z Nowaków osiadł w Henrykowie – zastanawia się Monika Nowak, która od 2005 roku jest wraz z mężem Michałem współwłaścicielką gospodarstwa, które dziś ma ponad 100 ha ziemi. Na większości sieją i zbierają cebulę. Mają też ziemniaki – około 15 ha. Przez dwa lata mieli również pole doświadczalne soi.
Jak mówi pani Monika, większość ziemi leży wokół komina. W domu widok z okna rozciąga się na własną ziemię.
– W zeszłym roku udało nam się odkupić 4 ha, które kiedyś należały do dziadka Michała. W czasach stalinowskich musiał on sprzedać tę ziemię, by gospodarstwo przetrwało – wyjaśnia pani Monika.
Henrykowo przejęli po rodzicach Michała. Starsi państwo są na unijnej emeryturze.
Szynka po Michałowemu
– Ziemię trzeba kochać. Wtedy wyda obfity plon. A Michał kocha ziemię. Rolnictwo, a zwłaszcza uprawa ziemi, to jego pasja. Rodzice wiedzieli o tym, gdy był jeszcze dzieckiem. Smykałkę do pracy odziedziczył nie tylko po ojcu, ale i po wuju, nauczycielu mechanizacji rolnictwa. To on pokazał Michałowi, jak trzymać młotek, jak naprawiać maszyny, jak przygotować kombajn na żniwa – opowiada pani Monika, której mąż uczył się w średniej szkole rolniczej w Środzie Wielkopolskiej, a później zaczął studia zaoczne na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu. Bracia mieli inne plany na przyszłość. Młodszy skończył kulturoznawstwo na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, ale nie pracuje w zawodzie. Starszy od kilkunastu lat żyje w Anglii. Obaj z rodzinami przyjadą do Henrykowa na Wielkanoc.
– W tym roku do świątecznego śniadania zasiądzie ponad 20 osób. Zgodnie z tradycją po niedzielnej mszy o 10.00 pojedziemy poświęcić pola. Kiedyś cała rodzina jechała wozami. Dziś wsiadamy z dziećmi do samochodu, bierzemy ze sobą wiadro wody święconej przywiezione wcześniej z naszego kościoła, kropidło i kawałek po kawałku święcimy, mówiąc: „Boże, dziękujemy za poprzedni rok. Za to, że ziemia dała obfity plon, że ominęły nas kataklizmy. Prosimy o to, by ten rok był równie udany, prosimy o dalsze błogosławieństwo na kolejne lata” – opowiada pani Monika.
Po tym obrzędzie rodzina zasiada do świątecznego obiadu. Na ciągnącym się ponad dwa metry stole pojawia się czernina, pieczona gęś w jabłkach z buraczkami. Drób pochodzi z własnej hodowli. Po podwórku w Henrykowie biegają też kury. Są najlepsze na rosół.
– Pieczona gęś najlepiej smakuje z drożdżowymi pyzami polanymi sosem – dodaje pani Monika. Choć jest właścicielką gospodarstwa, nie uzurpuje sobie prawa do bycia gospodynią. Prym w kuchni wiedzie teściowa. To ona nie tylko od święta gotuje dla wszystkich domowników. Na co dzień do obiadu zasiadają o 13.00. Synowa tylko pomaga. Czasem coś podpiecze, podgotuje. Ale smaki Nowaków najlepiej zna pani Janina. Zadaniem pani Moniki jest przygotowanie i upieczenie gęsi na świąteczny obiad.
Od pracy w kuchni nie stroni też pan Michał. Jego specjalnością są szynki. Trudno sobie bez nich wyobrazić święta. Już kilka tygodni przed Wielkanocą pan Michał z ojcem macerują i wędzą mięso. Takich szynek jak oni nikt nie potrafi zrobić.
By się zrelaksować i naładować akumulatory, raz w roku pan Michał zaszywa się w lesie wraz z kilkoma miłośnikami przyrody, myśliwymi, bez prądu, bez komórki, bez bieżącej wody. Są tylko oni i przyroda. Wraca z tej wyprawy z naładowanymi do dalszej pracy akumulatorami, ale także z dziczyzną. On sam nie poluje.
Ja to ty – ty to ja
Nowakowie poznali się w maju przedpołudnie na jednych z targów rolniczych. On już prowadził gospodarstwo. Ona studiowała ogrodnictwo. W grudniu wzięli ślub.
– Od pierwszego spotkania nadajemy na tych samych falach, umiemy myśleć o tym samym w tym samym momencie, to niesamowite uczucie. Michał urzekł mnie tym, między innymi, że od żony nie oczekiwał, iż będzie tylko fizycznie pracować na gospodarstwie. Chciał, by kobieta, która będzie stała u jego boku wspierała go. Dawała mu siłę i spokój, rozwijała się, była aktywna. Miałam podobne zdanie – wyjaśnia pani Monika. Od początku rozumieli się więc bez słów. Dziś, 13 lat po ślubie, nadal mogą na siebie liczyć.
– Michał wspiera mnie we wszystkich moich działaniach, choć jestem bardzo niecierpliwa. Mąż często mnie uspokaja, mówiąc: „Nie podejmuj decyzji teraz, prześpij się z nią. Rano przyjdzie rozwiązanie, będziesz wiedziała, jak masz postąpić”. I ma rację. Rozwiązanie zawsze przychodzi – opowiada pani Monika, która dziś wie, że jej nie ma bez niego, a jego bez niej. Spędzają ze sobą 24 godziny na dobę, bo przecież nie tylko razem mieszkają, ale i pracują.
– Często powtarzam mężowi: ja to ty, a ty to ja – mówi pani Monika, która poza dyplomem z ogrodnictwa ma też inny, wykwalifikowanej gospodyni domowej. Klasę o takim profilu ukończyła w średniej szkole rolniczej. Mieszkała w internacie, tam uczyła się samodzielności, bo pochodzi z miasta, choć w jej żyłach płynie ziemiańska krew.
– Moi pradziadkowie Błociszewscy mieli majątek w Błociszewie, Młodzikowie i Paruszewie. Po wojnie stracili ziemię. Przenieśli się do miasta. Dla bezpieczeństwa nie opowiadali o swojej przeszłości. W naszym domu tata Jerzy nie mówił o tym za dużo, dlatego że dziadek Stanisław bał się. Dowiedziałam się o tym w szkole średniej – przyznaje pani Monika.
Wanda – nie Zosia
„Dlaczego daliście córce na imię Wanda?”– dziwili się znajomi, gdy na świat przyszło ich pierwsze dziecko. A jak tu nie dać pierworodnej córce imienia po prababci, która owdowiała w wieku 35 lat i sama wychowała siedmioro dzieci, prowadząc przy tym ponad 50-hektarowe gospodarstwo. Wanda Nowak dożyła w Henrykowie 97 lat. Umarła w połowie lat 70. XX w. Zdążyła zobaczyć Michała. On jej, niestety, nie pamięta. Wie tylko, że była niezwykłą, twardą kobietą. Właśnie taką chciał mieć córkę. Dlatego nie mieli żadnych wątpliwości, że córka odziedziczy imię po legendarnej babce. Dziś Wandzia ma 12 lat. Jest przewodniczącą w klasach 4–6. Lubi rządzić, planować. Mówią na nią Kierowniczka Wandzia. Trzy lata po Wandzie na świat przyszła Aleksandra – ma imię po wuju Michała, a trzy lata po niej w Henrykowie pojawiał się Maciej. Czy odziedziczy Henrykowo?
– To jeszcze nie jest przesądzone. Na razie Michał stara się mu pokazać, na czym polega praca w gospodarstwie. Jego zadaniem jest też, by synowi pokazywać piękno wsi. Maciej uwielbia maszyny. Ale ziemię trzeba kochać. Wymaga poświęcenia. Uczy pokory. Nie daje o sobie zapomnieć – podsumowuje pani Monika.
Dorota Słomczyńska