Gospodynie z Kocudzy na Lubelszczyźnie przygotowania wigilijne traktują z niezwykłym pietyzmem, a świąteczna aura to dla nich czas, żeby przypomnieć mieszkańcom o zapomnianych już zwyczajach kocudzkich. Zespół ludowy „Jarzębina” – znany m.in. z przeboju „Koko Euro Spoko” - doczekał się również kilku własnych płyt, w tym świątecznej, zatytułowanej „Od Kocudzy do Betlejem”, poświęconej tradycyjnym kolędom i pastorałkom.
Mamy korzenie tatarskie, jesteśmy charakterne, ale i bardzo gościnne – uśmiecha się Irena Krawiec, instruktorka Gminnego Ośrodka Kultury w Kocudzy. Opiekunka kół gospodyń wiejskich i jednocześnie liderka zespołu ludowego „Jarzębina” opowiedziała nam o dawnych zwyczajach kocudzkich związanych z Bożym Narodzeniem.
Przepowiednie i wróżby
– Moja wiedza to posag dla „Jarzębinek”. To spuścizna po mojej mamie, którą chciałabym przekazać następnym pokoleniom – mówi z przekonaniem Janina Oleszek, mama pani Ireny, która także śpiewa w zespole.
Jest się czym dzielić, bowiem kocudzkie święta bogate są w tradycje i obyczaje. No właśnie, jakie?
Przygotowania do uroczystości bożonarodzeniowych w XIX-wiecznej Kocudzy rozpoczynały się w przeddzień adwentu. Na świętego Andrzeja ucinano gałązkę wiśni. Jeśli rozkwitła w Wigilię, była to wróżba rychłego zamążpójścia dla mieszkającej w domu panny. W andrzejki zabawa z tańcami i śpiewami trwała do późnego wieczora. Gdy wybiła północ, muzykant poluzowywał struny skrzypiec i odkładał instrument w widocznym miejscu. Od tego momentu przez cały adwent nie można było się bawić. Zaczynał się czas wyciszenia i świątecznych przygotowań. Wszelką garderobę w kolorze czerwonym odkładano. Noszono stroje w kolorach ciemnych i stonowanych.
W adwencie przygotowywano chatę do Wigilii. Na tę uroczystość izba musiała być pobielona i wysprzątana. Jechało się na jarmark, kupowało wapno, które poddawano lasowaniu i łączono z proszkiem zwanym ultramaryną. Dzięki takiej mieszance powstawał błękitny kolor.
– Wszystkie chaty w Kocudzy były wewnątrz niebieskie. To cecha charakterystyczna naszego regionu – wyjaśnia Janina Oleszek.
Gospodynie w okresie przedświątecznym przygotowywały dekoracje. Były to urokliwe, kolorowe bibułkowe kwiaty, z których robiono bukiety. Wraz ze świeżo zerwanymi gałązkami jedliny dekorowano nimi święte obrazy. Było ich sporo – ciągnęły się od progu aż do pieca.
Kobiety przygotowywały również świąteczne firanki. Te wieszane u dołu wykonane były z białego płótna. Dopiero po wojnie popularne stały się ozdabiane kwiatkami. Firanki mocowane na górze gospodynie wycinały z białego, cieniutkiego papieru i przyozdabiały w oryginalne wzory. Do okna przytwierdzano je wodą połączoną z mąką.
Mieszkańców wsi interesowało, jaką pogodę przyniesie Nowy Rok. W tym celu układano na parapecie dwanaście łupinek od cebuli i posypywano je solą. Która była mokra, wróżyła deszczowy miesiąc. Sucha – miała symbolizować ładną pogodę i urodzaj.
– Kiedyś nie kupowano ozdób choinkowych – wspomina Janina Oleszek. – Każdy w domu przygotowywał je sam. Do pomocy garnęły się dzieci, a ozdoby były jedyne w swoim rodzaju. Jeśli jakieś dziecko dostało cukierki w błyszczącym papierku, wkładało złotka między stronice książki, żeby je rozprasować. Potem taka folia służyła za dekorację i można nią było okleić orzech włoski, który wieszano na choince. Kobiety piekły pierniki na choinkę, dekorowano ją również jabłkami, własnoręcznie wykonanymi lalkami i aniołkami. Izbę wypełniał zapach jedliny i pierników.
Słomiany król
Podział na świąteczne obowiązki był ściśle ustalony: kobiety zajmowały się sprzątaniem i przygotowaniem pośnika, czyli wieczerzy, zaś mężczyźni mieli zadtrzenie domu w żywność na całe święta.
Na wigilijnych stołach najczęściej gościła gotowana kapusta z grochem i grzybami oraz sypka kasza gryczana (w gwarze „recceno”) z sosem grzybowym, zaś do popicia była „poliwka” z suszonych owoców. W święta zjeżdżała się cała rodzina, było gwarno, swojsko i wesoło.
– W moim rodzinnym domu na Wigilii można było skosztować kocudzkiego przysmaku – tak zwanych klusków z kłosem. Była to potrawa bardzo pracochłonna, gdyż trzeba było zrobić mnóstwo warkoczyków – trzy paski ciasta spleść ze sobą, następnie okrasić sokiem z czarnej jagody lub makiem – opowiada Irena Krawiec.
Z makiem wiąże się kolejna świąteczna kocudzka przepowiednia: mogła go ucierać tylko panna. Trzeć należało w jednym kierunku. Jeśli zaś dziewczyna oblizała wałek, wróżyło to jej łysego męża
– A u nas jeszcze jadało się racuchy na wodzie, drożdżach i mące, osłodzone. I śledzie beczkowe. Tata brał opłatek i mówił: „Daj nam Boże szczęśliwie starego roku dożyć, nowego doczekać”. Jeden drugiemu nie składał życzeń. No a potem zasiadaliśmy do pośnika. Wszyscy jedliśmy z jednej miski. Po skończonym posiłku każdy wkładał łyżkę za pas, żeby krzyż nie bolał przy robocie przez całe lato – opowiada pani Janina Dyjach.
Zadaniem gospodarza było przyniesienie ze stodoły najładniejszego snopka. Stawiał go w rogu izby. Był to tzw. król, który strzegł domowników w okresie świąt. Pan domu ustawiał też przy furtce dwie choinki. Drzewka niczym stróże pilnowały obejścia. Gospodynie z Kocudzy wspominają, że nie można było się swarzyć w Wigilię, bo wróżyło to, że cały rok będzie kłótliwy. Również odwiedzanie sąsiadów w wigilijny dzień było złą przepowiednią. Kobieta nie mogła odwiedzać sąsiadów – miało to przynieść nieszczęście domownikom. Pożyczanie czegoś tego dnia także nie oznaczało nic dobrego.
Przed Wigilią przynoszono drewno do domu i również z tą czynnością wiązały się określone przesądy. Jeżeli była parzysta ilość drwa, oznaczało to, że pannę czeka szybkie zamążpójście, że również i jej się trafi para. Jeśli nie – będzie musiała czekać kolejny rok.
– Po pośniku panienki wybiegały na próg słuchać, z której strony pies szczeka. Z tej, z której dobiegał głos, miał przyjść kawaler. Później leciało się do płota obłapywać sztachety, czyli „drunki”, i liczyło się: „kawaler, wdowiec, kawaler...”. Jak wyszedł kawaler, to była wielka uciecha – wspomina pani Irena.
– Pamiętam, że nawet rozgwieżdżone niebo było przepowiednią, że kury będą się dobrze niosły. Przychodzi mi na myśl jeszcze jedna świąteczna wróżba. Jak u kogo była stara jabłoń, która od dawna nie rodziła, po pośniku panienka szła z pierogiem, a chłop z siekierą, i mówili: „Będziesz rodzić czy nie będziesz? Bo jak będziesz, to dam ci pieroga, a jak nie będziesz, to cię zetnę”. I u mojej sąsiadki w następnym roku urodziła – przyznaje z uśmiechem pani Janina Dyjach.
„Jarzębina” i bogactwo tradycji
O kocudzkich zwyczajach można by słuchać bez końca – każda z gospodyń zna wiele przepowiedni i wróżb. A łączy je jedno – przynależność do zespołu ludowego „Jarzębina”. Powstał w 1990 roku. Założyła go Irena Krawiec. Sama wybrała śpiewające gospodynie spośród chętnych pań z kół gospodyń wiejskich.
Oprócz regionalnych pieśni śpiewanych gwarą kocudzką, śpiewaczki postawiły sobie za cel organizowanie widowisk poświęconych obrzędom. Pierwszym z nich było „Wesele kocudzkie”, potem „Prasowacki” i wiele innych – w sumie ponad 10 widowisk. Zrekonstruowały również obrzędy wigilijne. Spektakle „Pośnik kocudzki” oraz późniejszy „Pośnik u Sitorza” przygotowała i wyreżyserowała pani Irena.
– Jestem zadowolona, że najmłodsi chcą śpiewać, bo jak się robi obrzęd, to muszą być dzieci i zachowana wielopokoleniowość – podkreśla szefowa „Jarzębiny”, która założyła również dziecięcy zespół ludowy „Wisienki”.
Na świątecznej płycie „Od Kocudzy do Betlejem” gospodyniom akompaniuje zespół ludowy „Drewutnia” z Lublina. Oprócz znanych melodii można posłuchać utworów nigdy wcześniej niepublikowanych, tylko przekazywanych z pokolenia na pokolenie.
– To jest największa wartość, ten przekaz ustny, wielopokoleniowy, rodzinny. To, co zachowamy i przekażemy potomnym, to nasza tożsamość – mieszkańców Kocudzy – dodaje pani Irena.
Zespół „Jarzębina” co roku jeździ na festiwale kolęd i pastorałek. Nie powtarza repertuaru – nie idzie na łatwiznę. Kobiety korzystają z pamięci członkiń zespołu i zebranego materiału, jaki posiada kierowniczka – Irena Krawiec. Teraz pracują nad świątecznym repertuarem. Zamierzają zorganizować przegląd kolęd i pastorałek w gminnym ośrodku kultury.
– Pojedziemy wszędzie tam, gdzie będą chcieli nas zobaczyć i usłyszeć. Gdzie publiczność będzie ciekawa naszych opowieści o dawnych zwyczajach bożonarodzeniowych i kolęd wyśpiewanych mocnym gwarowym głosem – podsumowuje pani Irena
Małgorzata Janus