Śpiewać można w każdym wieku. Także wtedy, kiedy do tej pasji wraca się po kilkudziesięciu latach. Dowodem na to jest zespół „Sobótka” z Czarnolasu.
Nieczęsto zdarza się, żeby po wpisaniu do przeglądarki internetowej nazwy zespołu ludowego z niewielkiej wsi pokazywały się adresy odwołujące do serwisu YouTube. Tak jest jednak z „Sobótką” – amatorskim zespołem śpiewaczym z Czarnolasu. Tworzy go 13 osób, mężczyzn i kobiet, głównie emerytów, ale też przedstawicieli najmłodszego pokolenia. Jeśli wykorzystamy internet, czarnolescy śpiewacy zaprezentują się nam najprawdopodobniej w utworze „Nie chciały mnie panny” i „Śmiała mi się dusza”.
Powrót do dawnych pasji
Zespół był kiedyś pasją rodziców i dziadków obecnych wykonawców. W 1981 roku przestał działać na ponad dwadzieścia lat. W 2003 roku z inicjatywy wójta Stanisława Pająka w Policznej reaktywowano „Sobótkę”, by kolejne pokolenie mogło realizować pasje i bawić innych.
– Mieliśmy przerwę – dwudziestoletnią. Byliśmy młodzi, mieliśmy dzieci, trzeba było je wychować, nie było czasu. Dziś jesteśmy w większości na emeryturze, mamy czas, jest dużo łatwiej – opowiada Stanisława Baran, kierownik zespołu.
Tworzą go i mężczyźni, i kobiety, w tym trzy małżeństwa. Zespół ma wśród swoich członków akompaniatorów – dwóch akordeonistów, w tym jednego grającego też na saksofonie, i jednego „perkusistę” grającego na bębenku. Saksofonista odmładza zespół nie tylko dosłownie – ma 20 lat – ale też dzięki wykorzystywaniu współcześnie brzmiącego instrumentu.
O wiankach i ich utracie
„Sobótka” śpiewa o tym, co zawsze stanowiło temat ludowych przyśpiewek.
– Śpiewamy piosenki ludowe, które układamy sami, ale mamy też zapasy od naszych rodziców, babć, dziadków. Piosenki są o dziewczynach, o kochaniu, zdradach, traceniu wianka. Ale mamy w repertuarze też piosenki żołnierskie, kolędy, właściwie zaśpiewamy wszystko na każdą okazję – dodaje pani Stanisława.
Jeżdżą na przeglądy, zajmują na nich czołowe miejsca. Śpiewem uświetniają też uroczystości – dożynki, sobótki. Do tych pierwszych mają cały dwudziestominutowy program – z ostrzeniem i klepaniem kos, sierpów, przyśpiewkami, wiązaniem zboża, grabieniem i stawianiem zboża w snopki. Jak mówią, po prostu z życia wzięte. Na sobótki też mają coś w zanadrzu – przepowiednie i puszczanie wianków. Regularnie uczestniczą też w „kusakach” – to zwyczaj obchodzenia domów z przebierańcami – diabłem, dziadem, cyganką – pod koniec karnawału. Ze swoim repertuarem jeżdżą nie tylko po Polsce.
– W 2011 roku zostaliśmy zaproszeni przez panią europoseł Jolantę Hibner do Brukseli. Dawaliśmy występy przez cztery dni. Śpiewaliśmy, tańczyliśmy, byliśmy w parlamencie. Występowaliśmy przed mieszaną publicznością. To było przed gmachem i zgromadziła się tam i Polonia, i Belgowie, może jacyś turyści. Cały czas krzyczeli „Polen, Polen!”. Podobało się im. Graliśmy i śpiewaliśmy przez całą drogę, idąc do parlamentu – wspomina czarnoleska pasjonatka śpiewania.
Śpiewanie jak terapia
Spotykają się raz, czasem dwa razy w tygodniu – to zależy od pory roku i zapotrzebowania, ale lato to dla nich właściwie czas ciągłych wyjazdów –pani Stanisława patrzy w kalendarz i okazuje się, że czerwiec cały zajęty, lipiec – podobnie.
Bez śpiewania życie byłoby dla nich nudne. To możliwość oderwania się od obowiązków domowych, zrelaksowania.
– Pogadamy, pośpiewamy, pośmiejemy się. To nasz czas na luzie – dodaje Stanisława Baran.
Karolina Kasperek