„Chcąc nauczyć dzieci przyszłości, trzeba najpierw poznać swoją przeszłość” – to życiowe credo Eli i Rafała Dudów. Dlatego chcą, by siedmioro ich dzieci poznało ludowe zwyczaje. Na co dzień starają się żyć zgodnie z tradycją. I dobrze im z tym.
Dzieci Dudów to Biskupianie. Miłość do rodzimego folkloru mają w genach. Nie może być inaczej, skoro ich rodzice nie wyobrażają sobie życia bez tradycji. Gdy mama Ela nosiła je jeszcze pod sercem, razem z tatą Rafałem tańczyła równego, wiwata i okrągłego. I zanim przyszły na świat, miały już szyte na miarę kopki, jaki, włoszki.
Wiwat, okrągły, równy
Dudowie, jak na przykładnych Biskupian przystało, szanują ziemię. Dlatego sieją i zbierają zboże z 30-hektarowego pola. Jednak z ziemi nie dali rady utrzymać dziewięcioosobowej rodziny. Dlatego Rafał, głowa rodziny, podjął decyzję, by otworzyć firmę, a potem tartak. Teraz tnie drzewo i organizuje okolicznościowe imprezy. Ziemia stała się hobby. Dzień Rafała zaczyna się o świcie. Kończy przed północą. Wraca do domu, gdy rodzina już śpi. To na głowie Eli, absolwentki marketingu, spoczywa organizacja codziennego życia rodziny. Marzy jej się gospodarstwo agroturystyczne. Ale wie, że to marzenie musi poczekać, aż dzieci podrosną.
Mimo codziennej gonitwy Dudowie znajdują czas na bycie razem. Całą rodziną należą do folklorystycznych zespołów kultywujących biskupiańskie obyczaje. Dzięki temu na dożynkach, katarzynkach i festiwalach wspólnie spędzają kilkadziesiąt dni w roku, tańcząc równego, wiwata i okrągłego oraz ucząc się ludowych przyśpiewek. Gdzie żyje ta urzeczona tradycją rodzina?
– Stara Krobia jest jedną z dwunastu wiosek należących do Biskupizny.To teren dawnych folwarków leżących dziś w gminie Krobia. Od XIII wieku należały do poznańskich biskupów. Tu mieli letnią rezydencję. Każdy biskup był tytularnym proboszczem w Krobi. Dopiero w 1927 roku kardynał August Hlond zniósł ten zwyczaj. Nazwa mikroregionu została – wyjaśnia Rafał Duda.
On sam pochodzi ze Starego Gostynia. Nie jest Biskupianinem. Biskupianką z dziada pradziada jest natomiast to Ela.
Prawe korale
Gdy szesnaście lat temu Rafał poprosił Elę o rękę, wiedział, że poprowadzi ją do ołtarza w tradycyjnym biskupiańskim stroju.
– Widywaliśmy Biskupian na różnego rodzaju uroczystościach. Dumnie nosili te swoje kopki, westki, wołoszki, jaki. Wszystko świetnie zachowane. Odprasowane, wykrochmalone. Uszyte z jedwabiu i wełny. Bajecznie kolorowe. Aż miło było patrzeć. Choć te kilkanaście lat temu nie było mody na folklor, chcieliśmy pójść do ślubu w takich strojach – wspomina Ela.
Nie było to jednak takie proste. Bo niby skąd mieli wziąć wołoszki, jaki, kopki, skoro należący do folklorystycznego zespołu Biskupianie nie chcieli nowych, młodych w swoich szeregach?
– Wówczas to była zamknięta, niechętna obcym społeczność. A tylko oni mieli oryginalne, często stuletnie stroje – mówi Ela.
Uparli się. Może właśnie dlatego przekonali do siebie Biskupian, którzy pożyczyli im ubrania na ślub.
– Miałam na sobie świąteczny strój dziewczyny, z różowym sznurowanym spódnikiem. O, to jest spódnik. – Ela pokazuje na różowy bezrękawnik, który ma na sobie. Sięga jej do połowy łydki.
– Dawne były jedwabne. Mój niestety nie jest. W pasie ma około 130 fałd. Na dole zdobią go cztery zakładki. – Pokazuje i dalej tłumaczy: –Na spódnik miałam założoną ręcznie haftowaną zapaskę. Na głowie upięłam sobie kopkę. Tak Biskupianie nazywają czepek. Jest zrobiony z dwóch pasów bawełnianego tiulu złożonych w harmonijkę. Doczepia się do niego tiulowy okap układany w fale. Całość wiąże pod szyją na kokardę. Na szyję zakłada się krochmaloną na sztywno tiulową kryzę, a na nią prawe korale – wyjaśnia Ela, dotykając dłonią sznur korali.
– Są prawe – zapewnia.
Ale w dniu ślubu były sztuczne. Po latach doczekała się prawdziwych.
Ela ma dziś własny strój, niemal stuletni. Kompletuje też ubiór biskupiańskiej gospodyni, bo, jak mówi, z racji wieku i liczby dzieci w takim powinna już chodzić.
W strój ludowy w czasie oczepin ubrał się także Rafał. Miał na sobie białą koszulę ze stójką, czarną westkę i amarantową jakę.
– Mówi się, że ma kolor po stroju biskupa – wyjaśnia Rafał, który dziś ubrany jest jak w dniu ślubu. Gdy chodzi, jego wypolerowane oficerki stukają o drewnianą podłogę. Siada przy stole. Ściąga z głowy czarny filcowy kapelusz i odkłada go na stół.
– Gospodarz ma jeszcze czarną sukmanę. To wołoszka. Wygląda się w niej jak w sutannie. Kiedyś w czasie dożynek szła za mną grupa ludzi. Myśleli, że jestem księdzem. Chcieli się u mnie wyspowiadać – wspomina Rafał.
Poprawia rękawy przy stuletniej jace. Uszytą z wełnianego sukna w zeszłym roku przenicowano. Wygląda jak nowa.
Przyszłość zapisana w przeszłości
Zanim Ela poznała Rafała, mało wiedziała o Biskupiznie. W domu więcej mówiło się o ułanach, bo był nim dziadek. Gdy zaczęła szukać ludowych pamiątek, nic nie znalazła.
– Myślę, że co nieco z mamą powyrzucałyśmy. Bo taka nieułożona kopka wygląda po prostu jak tiulowa wstążka. A leżąc gdzieś zakurzona w kącie strychu, może wydać się niepotrzebna – przyznaje Ela.
Teraz szuka na cudzych strychach brakujących elementów stroju gospodyni.
W tym roku poproszono Dudów o złożenie darów podczas mszy w czasie uroczystości Matki Boskiej Zielnej. Nabożeństwo odprawiane zostało 15 sierpnia w sanktuarium maryjnym na Świętej Górze pod Gostyniem. Cała rodzina – mama, dwie córki i czterech synów – dumnie kroczyła w swoich strojach, niosąc w woreczkach ziarno z tegorocznych zbiorów. Za nimi szedł tata. Trzymał na rękach najmłodszego syna, niespełna dwuletniego Jeremiasza. Chłopiec, zmęczony trwającą dwie godziny ceremonią, usnął. Oparł głowę o ramię ojca. Jego jasne włosy wystawały spod czarnego kapelusza i opadały na amarantową jakę ojca.
– Zobacz, taki mały, a w biskupiańskim stroju. Jaki śliczny chłopczyk – skomentowała jedna z uczestniczek nabożeństwa, nie mogąc się nadziwić, że cała rodzina ma na sobie ludowe stroje.
Po mszy odbył się tradycyjny biskupiański obrzęd dożynkowy. Rodzina Dudów stawiła się na nim w komplecie. Wraz z innymi Biskupianami odtańczyli wiwata i równego. Przy akompaniamencie skrzypiec i dud odśpiewali dożynkowe przyśpiewki. Publiczność nagrodziła występ brawami.
– Ludzie często się z nami fotografują. Zdarza się, że chcą od nas wypożyczyć stroje. Coraz rzadziej to robimy. Stały się dla nas bezcenne – przyznaje Ela.
Skrzypce podwiązane
Cała siódemka małych Dudów nosi tradycyjne stroje od kołyski.
– Julce, naszej młodszej córce, pierwszą kopkę i spódnik założyłam, gdy miała zaledwie pół roku. Sama jej uszyłam. Nie był więc oryginalny, ale uszyty na wzór tradycyjnego. Nie miałam pewności, czy tak małe dziewczynki nosiły ludowe stroje. W przekazach nie znalazłam ani słowa na ten temat. Ale chciałam, by mała miała ludowe ubranie. Teraz chętnie nosi biskupiński strój – zapewnia mama.
Julka ma dziś 10 lat. Chodzi do piątej klasy. Należy do dziecięcego zespołu folklorystycznego Mali Biskupianie. Występuje w nim w liczącym kilkadziesiąt lat stroju. Ma seledynowy spódnik.
Na najmłodszego Jeremiasza westka i jaka czekały, zanim się urodził. Odziedziczył je po o dwa lata starszym bracie Maksymilianie. Po okolicy krąży plotka, że Maks urodził się w tańcu.
– To nieprawda – śmiejąc się, dementuje plotkę Ela i opowiada, jak było w rzeczywistości.
– Nasz zespół występował na festynie zorganizowanym z okazji dnia świętego Michała. Rafał tańczył, a ja już nie dałam rady, bo to była końcówka ciąży. Pod koniec imprezy poczułam, że zbliża się poród, więc żartem zagadnęłam proboszcza, by przygotował mi na wszelki wypadek pokój na plebani. Ksiądz był tak przerażony, że krzyczał, żeby Rafał zszedł ze sceny i czym prędzej zawiózł mnie do szpitala – opowiada śmiejąc się Ela.
Zdążyli. Maks urodził się w dwie godziny po przyjeździe do szpitala.
– Na drugie imię ma Michał – dopowiada Natalia, najstarsza z dzieci Dudów.
Ma 14 lat. Chodzi do II klasy gimnazjum. Gra na podwiązanych skrzypcach.
– Nasze skrzypce mają w połowie przewiązany gryf. Dzięki temu łatwiej się na nich gra durowe, czyli wesołe melodie – wyjaśnia Natalia. Do twarzy jej w czarnych dużych okularach i kopce.
Na skrzypków zanoszą się również synowie Dudów. Choć trzynastoletni Nikodem, najstarszy z pięciu synów, ostatnio przechodzi okres buntu. Nie lubi skrzypiec, westki i jaki. Po dożynkach najszybciej przebrał się w „cywilne” ubranie. Usiadł przy stole we flanelowej koszuli w kratkę, w dżinsach i adidasach.
– To taki wiek. Chce robić co koledzy. A oni stronią od tradycji – usprawiedliwia go tata.
W tym czasie muzyczne zdolności zaprezentowali najmłodsi Dudowie. Niespełna ośmioletni Tymoteusz i sześcioletni Joachim wzięli skrzypce do rąk i zaczęli grać ludowe melodie. Po chwili, jak to dzieci, znudzili się. Odłożyli skrzypce na stół i wybiegli na dwór. Dorwał się do nich Jeremiasz. Zręcznie chwycił smyczek w ręce i zaczął grać.
– La, la? – zapytał po swojemu.
– Tak, grasz. Pięknie grasz – pochwaliła go mama.
Czy jak Nikodem, gdy dorośnie, porzuci ludowe granie? Rodzice mają nadzieję, że współczesne pokolenie nie jest stracone dla folkloru. I jak poprzednie nie będzie się wstydzić swoich wiejskich korzeni.
Dorota Słomczyńska