Czasem elegancki kapelusz będą zamieniać na hełm. Zamiast garsonki założą ognioodporny kombinezon. A na paznokcie, na których dopiero co wysechł hybrydowy lakier, założą grube rękawice. Kobiety strażaczki – nimi za chwilę stanie się kilka ochotniczek z Zakrzewa.
Podłączenie węża proste? Ależ skąd! Sam wąż jest ciężki, a trzeba z nim biec i dobrze go rozwinąć! Plus pompy. A jeszcze wąż ssawny. Jest ultraciężki! – Zakrzewskie druhny zaczynają rozmowę od przyniesienia zwoju przypominającego parciany pasek dla wielkoluda zakończony odpowiednio wielką sprzączką. Ładny, ale rzeczywiście ciężki. O tym, jak idealnie musi leżeć, by woda przedostawała się przez niego skutecznie, powiedzą za chwilę. Ale już słychać w ich opowieści kobiece spojrzenie na bojowe procedury. Jest wciąż profesjonalnie, choć jakby bardziej estetycznie.
Wiedzą, co zrobić ze smokiem
Kobiety w zakrzewskiej straży są nie od dziś. Gosia – od sześciu lat. Ale do niedawna jej rola, podobnie jak innych pań, polegała głównie na pomocy przy spokojnych wydarzeniach, jak uroczystości w remizie czy doprowadzenie do porządku kuchni. Do akcji wyjeżdżali zawsze mężczyźni – ich mężowie, bracia, ojcowie. Niedawno weszli płci pięknej na ambicję.
– Zaczęli nas namawiać. Tutaj co jakiś czas organizuje się zawody pożarnicze. Jeżdżą drużyny kobiece z wielu innych straży – Krajenki, Głomska, Podróżnej, Świętej. A z Zakrzewa nigdy – bo nigdy nie utworzono tu takiej. Chcemy być pierwsze.
Drużyna żeńska powstała rok temu. Co zaskakujące, większość z nich to matki z dziećmi. Zakrzewianki przeczą więc opinii, że kobiety przestają się interesować strażą, kiedy wychodzą za mąż i rodzą dzieci. Jedna drugą namówiła i tak uzbierało się dziesięć ochotniczek. Pasowanie odbyło się dzień przed Dniem Kobiet. Ledwo się zawiązały, a już zdążyły przynieść zaszczyt jednostce, a zawstydzić weteranki z innych. Bo nie dość, że po raptem dwóch miesiącach ćwiczeń dostały się do powiatowego etapu zawodów pożarniczych, to jeszcze zajęły na nich drugie miejsce.
Nie było łatwo. Bo niewiele trzeba, by wąż źle leżał. A kiedy tak się dzieje, strumień wody wątły i do gaszenia nieskory.
– Po kolei. Wąż ssawny to taki gruby wąż. Bierze wodę z basenu, poprzez zanurzony w nim smok. Czyli taką końcówkę. Dwie osoby muszą go nieść – mówi Róża Wróblewska.
– Woda z basenu biegnie do motopompy. Wężem ssawnym 110 – tak się nazywa. Właściwie dwoma – wyjaśnia Gosia.
Żeby wszystko było jasne, Alicja zabiera się za rysowanie. Dowiaduję się, że od motopompy do rozdzielacza biegną dwa połączone ze sobą węże. A z rozdzielacza woda jest rozprowadzana bliźniaczo – na tzw. dwie roty. I dopiero nimi biegnie do prądownicy, którą panie muszą na zawodach skierować na pachołki i je strącić.
Wąż musi dobrze leżeć
Potrzebowały całych trzech miesięcy, by nauczyć się tego wszystkiego. Jedno spotkanie nie starczyło, by wytrenować samo rozwijanie węża. Bo on, podobnie jak pasek w sukience, musi dobrze leżeć. Dlatego trzeba go właściwie rzucić, prosto.
– Bywało tak na niektórych zawodach, że robiły się guzły, ale to mężczyznom bodajże. Wąż się zawiązał albo złożył na jakimś odcinku. Woda sobie z tym nie poradzi – wspomina Alicja, a Róża dodaje:
– Bo wystarczy, że on trochę skręci. I wtedy któraś musi zrobić kilka kroków więcej. A to są cenne sekundy, a nawet setne sekund!
Z przygotowującej się do zawodów dziesiątki nie wszystkie chcą jeździć do akcji. Ale Gosia, Róża i Ala marzą o tym. Żeby mogły to robić, muszą przejść przez komorę dymową. To test wymagane najnowszymi przepisami. Komora to pomieszczenie ze ścieżką zadań, które trzeba wykonać w nomeksie – „garsonce” do zadań bojowych. W komorze warunki do złudzenia mają przypominać te podczas akcji.
– Najpierw rowerek, bieżnia, ruchoma drabinka i lina, którą przyciąga się do siebie – takie ćwiczenie dla sprawnych ramion. Po tym wszystkim mierzą nam tętno i ciśnienie. Jeśli są w normie, to aparat powietrzny na plecy i do komory dymowej. Tam są ślepe uliczki, rury, tunele, przez które trzeba się przeczołgać. Dym, huk, pulsujące światło i krzyki. Od tego zależy dalsza kariera. Jeśli to przejdziemy, dostaniemy się na pierwszy poziom szkolenia. A ten pozwoli nam jeździć do prawdziwych pożarów – wyjaśnia Róża Wróblewska.
Do wypadku – z uczuciem
Do komory mają wejść w marcu. Trochę się boją, ale chyba bardziej są ciekawe. Róża już wie, co będzie sobie myśleć, wchodząc do niej. Mówi, że pomyśli o tym, że po drugiej stronie są jej dzieci. Bo to motywacja, która kobiecie pozwoli zrobić wszystko. A fakt bycia matką czy po prostu kobietą wpływa, ich zdaniem, na jakość pracy podczas akcji.
– Kobieta jakoś inaczej podchodzi do człowieka. Mężczyzna bardziej zadaniowo, a kobieta jakby z uczuciem. Ono czasem jest potrzebne. Bo jeśli w wypadku ofiarą jest małe dziecko, kobiecie łatwiej będzie znaleźć słowa. Albo kiedy kobietę ofiarę trzeba rozebrać – będzie inaczej reagować, jeśli zrobi to inna kobieta – mówi Alicja.
Róża dodaje, że ich druhowie sami wspominali, że woleliby, żeby do wypadków z dzieckiem jechały z nimi kobiety. Za kilka miesięcy będzie mogło się tak dziać, choć dziewczyny z Zakrzewa mają nadzieję, że nie często. Są gotowe na wszystko, ale cieszyłyby się, gdyby mogły być wzywane tylko do pożarów kontrolowanych. Takich chociażby jak ten „wyprodukowany ” na potrzeby zdjęć do niezwykłego kalendarza na ten rok. Jego bohaterkami są w głównej mierze druhny, a pomysłodawczynią przedsięwzięcia była Róża Wróblewska, która w wolnym czasie poświęca się sztuce wizażu i stylizacji. Pod ręką ma profesjonalną fotografkę, pomyślała więc, że mogłaby w interesujących kadrach uwiecznić drużynę.
Zrodzone z ognia i piany
W trakcie dwóch spotkań latem zeszłego roku powstało dwanaście niezwykłych ujęć autorstwa Pauliny Greczyło- Gajdy, pochodzącej z Zakrzewa fotografki.
– Chyba najbardziej niezwykłe było zdjęcie do sierpnia. Pole, należące do jednego z naszych druhów, zaoraliśmy i zabezpieczyliśmy. Dwa samochody stały po obu stronach. Podpaliliśmy pas słomy i kiedy ogień stanął na prawie trzy metry, zaczęliśmy iść. Płomienie prawie lizały nam plecy, było bardzo gorąco, jak tylko fotografka krzyknęła: „Mam!”, zaczęliśmy uciekać, a koledzy ruszyli do gaszenia – opowiadają druhny.
Zdjęć, od których trudno oderwać wzrok, jest więcej. W styczniu roznegliżowane panie reperują magirusa, grudniowi będzie przyświecać obraz kobiet w koszulkach w potokach piany spływającej ze wzgórza. W październiku zobaczycie długie zgrabne nogi druhen odzianych w kuse sukienki we wszystkich kolorach tęczy. Panie wyglądają jak modelki. To sytuacja kontrolowana, ale zdają sobie sprawę, że czasem przyjdzie im zerwać się z fryzjerskiego fotela i w kilkadziesiąt sekund na świeżą koafiurę nałożyć hełm. Mówią, że niczego nie będzie szkoda, bo fryzurę można odzyskać, ale ludzkiego życia – czasem już nie.
Karolina Kasperek