Od sześćdziesięciu lat ma męża. Urodziła ośmioro dzieci. Wychowała sześcioro. – To trudne doświadczenie, ale trzeba przez nie przejść – mówi z pokorą Maria Bilska z Nowej Róży. Doczekała się 17 wnuków i 7 prawnuków. Znalazła też czas na pracę na rzecz swojej wioski. Szesnaście lat była sołtyską, organizatorką wycieczek po całej Europie. Kocha naturę. Sporo czasu poświęca ludowej sztuce.
O takich kobietach jak pani Maria mówi się działaczki społeczne, że są nieocenione i niezastąpione, że dbają o nasze dziedzictwo kulturowe. Jednak ona nie lubi tak o sobie mówić. W ogóle mało mówi. Ale jak coś powie, to ciągnie za sobą tłumy. Bo to dusza, nie człowiek.
– Ona ma w sobie coś takiego, że trudno jej odmówić – przyznaje Małgorzata Staniszewska z biura Zarządu Wojewódzkiego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych w Poznaniu, która od lat współpracuje z panią Marią.
Pokazuje jej dyplomy, wyróżnienia, nagrody i wycinki z gazet. Tworzą stos dokumentów. O pani Marii Bilskiej pisała nawet zagraniczna prasa.
Order wdzięczności
– Bez takich ludzi jak pani Maria trudno działać w terenie – stwierdza Staniszewska.
Pani Maria tylko się uśmiecha. Pokazuje pudełko po butach. Ledwo się domyka. Jest pełne czerwonych i zielonych pudełeczek. To krzyże, odznaczenia i medale. Wszystkie pani Marii. Wśród nich jest Złoty Krzyż Zasługi. Ale pani Maria najbardziej dumna jest z Orderu Wdzięczności Społecznej. Wręczyła go jej redakcja „Zielonego Sztandaru”.
– Zmobilizował mnie do działania – wyjaśnia pani Maria.
Dlaczego? Do redakcji wpłynęło 50 zgłoszeń, a wybrano właśnie panią Marię. Długo nie mogła w to uwierzyć. Był rok 1993. Zakasała rękawy i zabrała się do jeszcze intensywniejszej pracy. Wszystko co zrobiła, m.in. turnieje Kół Gospodyń Wiejskich, opisała w kronice. Mobilizuje się do pracy, gdy staje w szranki z innymi. Nie lubi przegrywać. Może dlatego niemal zawsze wygrywa.
Za swoją wieloletnią działalność społeczną 14 października pani Marii nadano tytuł Honorowego Członka Zarządu Poznańskiego Okręgowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych. Przez lata była wiceprezesem tej organizacji w Poznaniu. Sprawowała też funkcję Przewodniczącej Wojewódzkiej Rady Kobiet.
Wystawić kanapę
Pani Maria od lat żyje w Nowej Róży. Mieszka w niej 139 osób. No, może trochę więcej, bo młodzi masowo się tu żenią. Przez 16 lat Maria Bilska była tu sołtyską. Odeszła.
– Miałam jeszcze wiele do zrobienia, ale lata mi nie pozwalały. Gdy się weźmie coś na siebie, to trzeba to zrobić. Nie dałam rady – wyznaje pani Maria.
Gdy odchodziła ze służby dla wsi, miała 76 lat, więc nikogo to nie dziwiło. Ale żałowali. Ona też żałuje. Czego najbardziej?
– Dla mnie praca to odpoczynek od codziennych trosk – ucina.
Znajomi mówią, że pani Maria napracowała się w tym życiu za dwoje, a może nawet za troje.
– Miałam gospodarstwo. Piętnaście hektarów ziemi. Dzień zaczynałam o świcie od obchodu. A potem trzeba było wyszykować dzieci. Mąż pracował na państwowej posadzie – wspomina Bilska.
Pomagał?
– Jak dzieci podrosły, to się nie wtrącał – uczciwie przyznaje pani Maria.
Przez 60 lat małżeństwa miała od świtu do nocy ręce pełne roboty. Wychowała sześcioro dzieci. Ma trzy córki i trzech synów. Z nich jest 17 wnucząt. Troje mieszka w Szkocji. Wyjechali za pracą. Ale na szczęście żyją tam razem. Mają namiastkę rodziny. Pani Maria doczekała się też prawnucząt. Ma ich siedmioro. Wśród nich jest Adam. Jego mama pochodzi z Jamajki.
– Wnuk przez trzy lata mieszkał na Jamajce. Tam poznał Nadin. Jest Murzynką. Przyjechała za nim do Polski. Gdy brali ślub, lało jak z cebra. Nadin bardzo ta ulewa cieszyła. Wyszła przed ratusz, rozkładała ręce i łapała krople lecące z nieba. Mówiła, że jej szczęście pada z nieba, bo na Jamajce deszcz w dniu ślubu wróży właśnie szczęście w małżeństwie. Odwrotnie niż u nas. Ot i co – inna kultura, inny zwyczaj – wyjaśnia pani Maria, dumna ze wszystkich wnucząt, prawnucząt i dzieci.
Ma to szczęście, że spotyka ich wszystkich przy jednym stole co najmniej dwa razy do roku. Na Wielkanoc i Boże Narodzenie. Niemal wszystkich udało się też zebrać na Diamentowe Gody państwa Bilskich. Zabrakło tyko jednego wnuka. Ale by nie przyjechać do dziadków na tak wielką uroczystość, trzeba mieć naprawdę ważny powód.
– Jego żona jest anestezjologiem. Miała dyżur w szpitalu w Zielonej Górze, bo tam mieszkają – usprawiedliwia nieobecność wnuka babcia.
Na tę uroczystość przyjechali także ci ze Szkocji. Dzięki temu pani Maria mogła zobaczyć najmłodszą prawnuczkę. Gdy goście zjechali do Nowej Róży, stół ciągnął się przez dwa pokoje.
– Musieliśmy wystawić kanapę – wyjaśnia pani Maria.
Choć rodzina jest tak liczna, nie ma w niej sporów. Nikt z nikim się nie kłóci. Obowiązuje zasada: żadnej polityki.
– Polityka jaka jest, każdy widzi – wyjaśnia pani Maria.
Człowiek by tak nie wystrugał
Pani Maria znajduje też czas na własne pasje. W 1987 roku zorganizowała pierwszą wystawę swoich prac. Robione z suszonych kwiatów obrazy oraz naturalne rzeźby z korzeni i makramy ozdobiły wnętrze wiejskiej świetlicy. Do tej pory miała 49 wystaw. Gdzie szuka inspiracji do swoich naturalnych i oryginalnych dzieł sztuki?
– Pewnego dnia, chodząc po lesie, szukając jagód i grzybów, zobaczyłam kawałek wystającego z ziemi korzenia. Wyglądał jak koziołek. Człowiek by tak nie wyrzeźbił – zauważa pani Maria.
Trzyma w ręce kolorowy magazyn o polskiej kulturze wydawany w Holandii. Piszą w nim o pasji pani Marii – o kompozycjach roślinnych układanych z konarów i korzeni. Na okładce jednego z nich jest zdjęcie bukietu ułożonego z setek pomarańczowych kwiatów.
– Miał około metra długości i 70 cm wysokości. Był w nim kwiatek przy kwiatku. Dziesiątki gerber, frezji, anturium. Zostawiłam go przy mojej kapliczce Matki Boskiej – wyjaśnia pani Maria, która wspomniane kwiaty dostała od ambasadora Holandii.
Był to dowód wdzięczności za wyplatane przez nią wianki, które puszczano na Renie w Ultrehcie podczas Święta Królowej.
– To bardzo ważny dzień dla Holendrów – wyjaśnia pani Maria. W jego ramach pani Maria zorganizowała w Nowej Róży warsztaty układania kompozycji kwiatowych dla osób ze stwardnieniem rozsianym.
– Robili makramy i obrazy z suszonych kwiatów – opowiada pani Maria.
Do Poznania było mi za blisko
Pani Maria jest mistrzynią w organizacji wycieczek. Najlepiej wiedzą o tym panie z Wojewódzkiej Rady Kobiet oraz przewodniczące KGW z całego województwa. Dzięki niej przejechały Europę wzdłuż i wszerz. Zwiedziły więc hiszpańską Barcelonę. Modliły się w kościele Matki Boskiej Ostrobramskiej we Lwowie. Pływały gondolami po Wenecji i pobłogosławił je Ojciec święty z watykańskiego okna.
– Pomyślałam o Rzymie, kiedy nasz papież obchodził jubileusz pontyfikatu. Wycieczka kosztowała 1 500 zł. Kobietom nie było ich żal. Dla całej 45-osobowej grupy uszyłam biało- -czerwone chorągiewki. Każda miała 60-centymetrowy uchwyt z wikliny. Było nas widać z daleka – opowiada pani Maria, która z tego wyjazdu ma jeszcze jedno wspomnienie.
– Podeszła do mnie kobieta, która ze łzami w oczach zapytała, czy może dotknąć flagę, bo przez 60 lat nie widziała polskiej flagi. Bardzo mnie tą opowieścią wzruszyła. Dałam jej chorągiewkę. Ucałowała ją. Przytuliła do serca i dodała: „Będę mieć w domu flagę prosto z Polski”. Obiecała, że postawi ją na honorowym miejscu – opowiada pani Maria, która kobiety z kół gospodyń wiejskich zabrała jeszcze do Paryża, Asyżu, Czarnogóry, Lourdes, nawet do Monako.
Jak to się dzieje, że pani Maria zawsze wszystko załatwi?
– Ona po prostu ma charyzmę, we wszystko, co robi, wkłada serce. To ludzi jednoczy. Nawet z małej pestki umie wyhodować ogromne drzewo – podsumowuje Staniszewska.
Dorota Słomczyńska