Żywizna” to po kurpiowsku ‘natura’. Taką nazwę nosi też duet gitarzysty Raphaela Rogińskiego i Genowefy Lenarcik, śpiewaczki oraz córki wielkiego przedstawiciela folkloru Kurpiów. Duet nagrał niesamowitą płytę „Zaświeć Niesiącku and other Kurpian songs”.
Artur Maciak: Wykonuje Pani pieśni kurpiowskie, ale mieszka w Słotwinach blisko Kazimierza Dolnego na Lubelszczyźnie. Skąd takie połączenie?
Genowefa Lenarcik: Mój tata był legendarnym śpiewakiem ludowym. Nazywał się Stanisław Brzozowy. Mieszkał w Krobi koło Kadzidła. Tata znany był na całą okolicę. Miał donośny głos, potężny, mocny. Niewiele osób potrafiło zaśpiewać jak on. Sam też układał pieśni. Pieśni kurpiowskich uczyłam się od niego. Głos odziedziczyłam też po tacie. Mam we krwi gwarę kurpiowską, melodię. Niczego nie zapomniałam.
Urodziła się Pani w Krobi, ale nie tam się Pani wychowywała…
Moja ciocia –siostra mamy – mieszkała w Mrągowie. Nie miała swoich dzieci i wzięła mnie na wychowanie. Dzieciństwo spędziłam więc i w Krobi (tam, gdzie się urodziłam), i w Mrągowie, gdzie chodziłam do szkoły. Kurpie od Mrągowa nie dzieli wielka odległość. Dojeżdżałam do taty i do mamy, do domu rodzinnego. Mogę więc powiedzieć, że wychowywałam się i na Mazurach, i na Kurpiach.
Muzykalna podobno była nie tylko rodzina Brzozowych od strony taty, ale też Golanów od strony mamy...
Tak, Franciszek Golan, brat mojej mamy, grał na harmonii pedałowej. Cała nasza rodzina była rozśpiewana. Moja siostra Maria Orzech też.
W tak muzykalnej rodzinie śpiewanie było pewnie rzeczą naturalną?
Jak jeszcze byłam maleńką dziewczyną, to już lubiłam śpiewać. Śpiewać kochałam. Śpiewałam w szkole. Zawsze byłam pierwsza do śpiewu, nauczycielka brała mnie do śpiewu, bo wiedziała, że sobie poradzę.
Nie związała Pani jednak z muzyką dorosłego życia. Było za to technikum handlowe, praca jako sprzedawca, mąż, dzieci. Kiedy wróciła Pani do śpiewu?
Trochę śpiewałam swoim dzieciom, ale kurpiowski śpiew to śpiew głośny, więc to nie było to. Tu, gdzie zamieszkałam, byłam samotna, mało kto kojarzył, gdzie te Kurpie są. Długo więc nie śpiewałam. Jest taka fundacja „Muzyka Kresów” w Lublinie. Oni poszukiwali córek Stanisława Brzozowego, mojego taty. Chcieli się nauczyć tego, jak on śpiewał. Pojechali na Kurpie. Moja córka znalazła informację o tym i napisała do nich, uświadomiła im, że godzinę drogi od Lublina mieszka córka Stanisław Brzozowego. Oni przyjechali do mnie. Początkowo nie dowierzali, że jestem jego córką. Gdy im zaśpiewałam i pokazałam zdjęcia taty – to uwierzyli. Było zabawnie, bo po głosie taty wyobrażali sobie, że był potężnym mężczyzną. A tu się okazało, że był niskiego wzrostu, że siła głosu nie wiąże się z posturą człowieka. Od tej pory przyjeżdżały do mnie różne osoby, uczyłam je śpiewu. Pojechałam do Warszawy na festiwal Wszystkie Mazurki Świata. Wystąpiłam tam na scenie i…
I tam właśnie usłyszał Panią Raphael Rogiński?
Tak! Z Rafaelem zaczęłam śpiewać w 2015 r. Raphaelowi spodobał się mój śpiew na Mazurkach Świata. Poznaliśmy się. Przyjeżdżał do mnie na próby i żeśmy zaczęli koncertować.
Raphael Rogiński to muzyk eksperymentujący. Nie obawiała się Pani tego, jak będziecie brzmieć razem?
Trochę się obawiałam. Gdy przyjechał do mnie z gitarą, byłam zaskoczona. Pomyślałam sobie: „Boże, jak to będzie: gitara i ludowe, kurpiowskie piosenki?”. Ale zaczęliśmy się zgrywać – i brzmi to pięknie! Jak żeśmy zaczęli koncertować, to ja jakbym to wszystko w sobie odmroziła. Trochę tych pieśni pozapominałam, ale gdy zaczęłam śpiewać, to wszystko mi wróciło do głowy. I co dziwne, nie mam żadnej tremy. Wszystkie piosenki, które wykonuję mam w głowie. Wszystko to pamiętam z młodych lat.
Czyli na scenie czuje się Pani jak ryba w wodzie?
Jak wchodzę na scenę, to jakby się coś najpiękniejszego przydarzyło. Jak mam mikrofon w ręku i zaczynam śpiew, jestem wniebowzięta. Ja się tym bardzo cieszę. Ostatnio koncertowałam w Londynie, byłam i w Szkocji, Francji. Dawałam koncert w Moskwie i Kopenhadze.
Chcesz przeczytać cały artykuł?Zamów prenumeratę.