Czy powszechna globalizacja świata, możliwość szybkiego przemieszczania się i migracja ludności do miast skazuje ludowe obyczaje zielonoświątkowe na zapomnienie? Na szczęście – nie. Fundacja „Szerokie Wody” od kilku lat zajmuje się upowszechnianiem nieco zapomnianych już tradycji związanych z obchodami Zielonych Świątek na Urzeczu.
Bujna przyroda, leniwie rozlewające się po liściach i trawie promienie słońca, szum wierzb, radosne trele trzciniaka... To nie początek filmu przyrodniczego, tylko okoliczności, w jakich została odprawiona msza święta rozpoczynająca zielonoświątkowe obchody na Urzeczu. – To piękne, malownicze wydarzenie i wspaniałe przeżycie – podsumowuje mszę Ewa Jachowska, miłośniczka Urzecza czuwająca nad sprawnym przebiegiem uroczystości organizowanej przez Fundację „Szerokie Wody”.
Z biegiem rzeki
Na stronie fundacji o Zielonych Świątkach możemy przeczytać: „Na Urzeczu tradycja tego święta sięga daleko w przeszłość, dziś wracamy do korzeni, by przywrócić ją do życia”. Fundacja postawiła sobie za cel zorganizowanie corocznych imprez, których zadaniem jest odtworzenie barwnych, nieco zanikających już tradycji zielonoświątkowych. Jak się okazało – z sukcesem. Uroczystość jest świetną okazją do aktywnego udziału w kultywowaniu dawnych polskich obrzędów. Przed laty urzeckie obchody zielonoświątkowe organizowane były z rozmachem. Mieszkańcy z przeciwległych wsi chętnie przemierzali Wisłę, by kultywować tradycyjne obrzędy. Podniosłe uroczystości były jednymi z najważniejszych w roku. Zbliżały całe rodziny mieszkające po obu brzegach rzeki.
Do dziś na Urzeczu z okazji Zielonych Świątek przystraja się domy zielonymi gałązkami i kwiatami. Jednak, zgodnie z tradycją nadrzecznych kultur, uroczystość obchodzi się… na wodzie.
– Zielone Świątki otwiera msza święta, potem niespełna trzydzieści umajonych łodzi wyrusza w całodzienny rejs. Podróżnych czeka kilka przystanków, a na każdym atrakcje w postaci występu zespołów folklorystycznych, degustacje regionalnych produktów, przedstawienia. A wieczorem – cudowne widoki, jak z obrazów Canaletta – zachwyca się Ewa Jachowska.
Rejs rozpoczyna się w Górze Kalwarii. Przy brzegu zacumowane są kolorowo umajone, drewniane łodzie – płaskodenne galary, podłużne baty, niewielkie pychówki. Wszystkie przyozdobione gałązkami brzozy, tatarakiem oraz kwiatami. Solidnie wykonane na wzór tych sprzed kilkuset lat. Uśmiechnięci flisacy w białych koszulach czekają z wiosłami na uczestników imprezy i przyjaźnie zapraszają na pokład.
W oczach aż mieni się od kolorów – bujnej przyrody, słońca i barwnych strojów ludowych, które na uroczystość założyli członkowie nadwiślańskich zespołów ludowych.
Rozśpiewana procesja rusza do następnego przystanku – Nadbrzeża, w którym czekają na gości kolejne atrakcje. Występ zespołu „Sołtysi”. To unikat na skalę kraju, bo śpiewają w nim wyłącznie włodarze wsi. Przy ich skocznym repertuarze wszyscy świetnie się bawią.
Atrakcją, zwłaszcza dla najmłodszych, są umajone wozy konne, które można obejrzeć z bliska. Tłumy gromadzi również degustacja potraw regionalnych.
Kolejną stacją przesiadkową jest przystań promowa w Gassach. Goście świetnie się bawią przy występie zespołu ludowego „URZECZeni”. Mają też okazję skosztować słynnych na Urzeczu kiszonych ogórków pana Antoniego. Uczestnicy rejsu zgodnie podkreślają, że atmosfera jest wyjątkowa – kameralna i życzliwa, zaś autentyczność folkloru – wzruszająca.
Otwock to przedostatnia stacja – czas na relaks, wypicie kawy, obejrzenie plenerowej wystawy fotografii.
Po godzinie dwudziestej rozśpiewane łodzie przybijają do Warszawy. Widok zapiera dech w piersiach – słońce już zaszło, światła miasta odbijają się od tafli jeziora. Nad wysepkami kołują mewy, odfruwają też kaczki spłoszone śpiewami dobiegającymi z kolorowych łodzi:
Za szczęście rozprzowe
Za ducha odnowę
Za siew razem z plonem Z
a żagle zielone...
Wszyscy wysiadają. Zmęczeni, ale szczęśliwi uczestnicy procesji będą się teraz przyglądać paradzie łodzi. Przygotowano też dla nich ognisko. Większość przybyłych deklaruje udział w przyszłorocznych obchodach. Nic w tym dziwnego, bo przecież bliskość natury i kontakt z żywą tradycją jest tym, co spaja mieszkańców nie tylko wsi, lecz także dużych miast.
No ale gdzie jest to Urzecze?
Urzekające Urzecze
To mikroregion etnograficzny rozciągający się po obu brzegach Wisły, więc, jak wskazuje nazwa, „u rzeki”. Jest stosunkowo płaskim obszarem, porośniętym łąkami, podmokłymi polami i lasami. Południową granicę wyznacza dawne ujście Wilgi i Pilicy, zaś północna część obejmuje warszawskie Siekierki, Saską Kępę oraz Czerniaków. Co istotne, w przeszłości Wisła nie stanowiła bariery komunikacyjnej – wręcz przeciwnie. Była swego rodzaju spoiwem łączącym ludność po obu stronach rzeki, ponadto stanowiła najszybszy i najwygodniejszy środek komunikacji i transportu. Pomiędzy brzegami można było podróżować promami oraz łódkami, co sprzyjało integracji lokalnej ludności, ale – jednocześnie – stanowiło izolację od sąsiadów zamieszkujących wyżej położone tereny.
Dogodne ukształtowanie terenu sprawiło, że Urzecze słynęło z wyspecjalizowanego handlu wiślanego, rybołówstwa oraz flisactwa. Flisacy, zwani orylami, zajmowali się spławem towarów. Wykształcili swoją gwarę, strukturę organizacyjną i rzeczne obyczaje.
Czym jeszcze zajmowano się na Urzeczu? Wyplatano ozdoby oraz przedmioty domowego użytku z wikliny, bowiem podmokłe tereny sprzyjały sadzeniu wierzb.
Swoista odrębność regionu z pewnością wpłynęła na utrwalenie się własnych tradycji. Nadwiślański region, bogaty w urodzajne ziemie oraz rynek zbytu w postaci bliskiej Warszawy, był jednym z zamożniejszych. Do dziś duże wrażenie robią stroje ludowe Łurzycan, czyli mieszkańców Urzecza, zwane wilanowskimi.
Początkowo prosty strój z biegiem lat zaczął ulegać miejskiej modzie. Mężczyźni nosili długie koszule, spodnie z białego lnu lub ciemnego sukna. Niezależnie od pory roku zakładali reprezentacyjne ciemne sukmany z czerwonymi kołnierzami oraz mankietami. Nieodłączny element stanowił też czarny kapelusz (zimą futrzana czapka).
Charakterystyczne dla stroju Łurzycanek były czepce oraz haftowane chusty na głowę, noszone zarówno przez panny, jak i mężatki. Kobiety zakładały także długie marszczone spódnice (ze wstawkami z prawdziwego jedwabiu) oraz fartuchy – zapaski. Obowiązkowo białe koszule kobiece musiały być przyozdobione czarnym haftem. Na nie przywdziewano zaś kolorowe gorsety. Uzupełnienie kobiecego stroju wilanowskiego stanowiła biżuteria – sznur czerwonych korali. Jak głosi legenda, motywy, które haftowano na koszulach i chustach, zaczerpnięto z żelaznych, wykutych przez kowali ogrodzeń Pałacu w Wilanowie.
Nie tylko na Urzeczu
W dzisiejszych czasach, choć nieco skromniej, wciąż poza Urzeczem kultywuje się tradycje towarzyszące dniu Zesłania Ducha Świętego. Również wśród górali, którzy całymi rodzinami spotykają się przy ognisku. Wspólnie smażą zielonoświątkową jajecznicę, zwaną wajeśnicą. Bo Zielone Świątki to jedno z najważniejszych świąt w Kościele katolickim. Upamiętnia zesłanie Ducha Świętego na apostołów zebranych w wieczerniku, równo pięćdziesiąt dni po zmartwychwstaniu Jezusa. Z obchodami Zielonych Świątek wiążą się liczne obyczaje, charakterystyczne dla poszczególnych regionów Polski. Część z nich ma swoje korzenie w pogańskich, magicznych obrzędach, inne zaś odnoszą się do tradycji biblijnej.
Jednym z kultywowanych do dziś zwyczajów jest palenie ognisk, które według podań miały moc oczyszczania i chronienia zasiewów oraz zwierząt. Co ciekawe, zwyczaj nawiązuje również do religijnego motywu ognistych języków, w postaci których Duch Święty zstąpił na apostołów.
Dawniej wierzono, że przyozdabianie domostw tatarakiem, zielonymi gałązkami i kwiatami będzie chroniło przed urokami i nieurodzajem. Majono (przystrajano) zatem okna, drzwi i bramy oraz płoty i furtki prowadzące do zagród. Ścinano młode brzózki, okrążano z nimi ziemie uprawne, a na końcu – ustawiano je w obejściu.
Zielone Świątki, nazywane także Pięćdziesiątnicą, swoimi korzeniami sięgają czasów przedchrześcijańskich. Pierwotnie były pogańskim świętem słowiańskim związanym z obchodami powitania wiosny, a więc czczenia życiodajnej ziemi oraz wszelkiej płodności. Ludowe obrzędy bardzo silnie wpisywały się w rytm przyrody – magiczne praktyki miały za zadanie oczyścić domostwa ze złych mocy oraz demonów wodnych odpowiedzialnych za proces wegetacji. Bydło okadzano dymem ze spalonych ziół oraz przystrajano wieńcami z kwiatów i gałązek. Po bokach i grzbietach zwierząt toczono jaja.
W okresie późnochrześcijańskim Zielone Świątki zaczęto łączyć z katolickim świętem zesłania Ducha Świętego. Dziś jest jednym z najstarszych liturgicznych świąt katolickich, głęboko zakorzenionym w polskiej tradycji ludowej. Obchodzone jest bowiem już od 306 roku. Początkowo uroczystości trwały kilka dni, w obecnych czasach skrócono je do dwóch dni, które przypadają pięćdziesiąt dni po Niedzieli Wielkanocnej. W tym roku było to 15 i 16 maja.
Małgorzata Janus