Z historią kół gospodyń jest trochę jak z historią kobiet. Najpierw blisko męskich spraw, trochę jakby przy okazji. Potem sporo czasu oddzielnie, ale w bardzo jasno określonych ryzach. A dziś – samodzielne, niezależne i twórcze tak, że mężczyźni mogliby się od nich uczyć. I uczą się coraz częściej.
Historia kół gospodyń rzeczywiście przypomina emancypacyjną drogę połowy tego świata. Niełatwą, usłaną walką, a może nawet bardziej trudem, którego nie szczędziły losy naszego kraju. Prawda o tym, że polskie kobiety, bez względu na status majątkowy, pozycję społeczną czy pochodzenie musiały sobie radzić lepiej niż te w innych krajach, jest powszechnie znana. Nasze praprababki z powodu wojennych zawieruch albo szybko zostawały półsierotami, albo jako młode mężatki wdowiały. Zostawały na gospodarstwach i majątkach same, musząc radzić sobie z męskimi dotychczas zajęciami. Nawet jeśli doczekały się powrotu syna, brata lub męża do domu, konieczność stawiania czoła wyzwaniom codzienności czyniła je z jednej strony dzielnymi i umiejętnymi zarządczyniami, z drugiej zaś – czujnymi strażniczkami tego, co polskie, tradycyjne, bliskie sercu. W takich warunkach w XIX wieku zaczął się w Polsce rodzić ruch pozwalający kobietom na wsiach zrzeszać się, którego dziedzictwem dziś są koła gospodyń, coraz częściej przybierające postać stowarzyszeń, ale też funkcjonujące jako grupy nieformalne. One, choć w innych czasach i w nieco innej formule, czerpią bezpośrednio ze swoich protoplastów, czyli kół włościanek.
Oni mogą? My też!
Dlaczego z kołami jest trochę jak z emancypacją? Dlatego, że pierwsze z nich powstawały jako formacje wtórne do organizacji męskich, czyli kółek rolniczych. Ale mężczyźni ci byli często światłymi, świadomymi przemian społecznych ziemianami. Dzięki jednemu z nich, legendarnemu już pionierowi kółek rolniczych w Polsce, Juliuszowi Kraziewiczowi, powstało pierwsze na ziemiach polskich koło gospodyń.
1 października 1862 roku Kraziewicz powołał do życia w Piasecznie na Pomorzu pierwsze w Polsce kółko rolnicze. Nietrudno zgadnąć, że mężczyźni dostali powód, by regularnie znikać z domu, a kobiety – by niepokoić się o jakość spędzanego przez nich poza domem czasu. Właśnie tym niepokojom wyszedł naprzeciw Kraziewicz i by nie tylko oswoić kobiety z tym, co robią podczas spotkań kółka mężczyźni, ale też zaproponować im coś podobnego, założył w marcu 1866 roku Towarzystwo Gospodyń. W akcie założycielskim przeczytać możemy anegdotyczne wręcz uzasadnienie dla jego utworzenia:
„Przyszła pod obrady nadzwyczaj ważna sprawa, aby kobiety, mianowicie żony członków, mogły się pouczać. Kobiety często, nie znając celów towarzystw rolniczych, przeszkadzając, odwodzą mężów, aby nie brali udziału w zgromadzeniach. Niejeden mąż ma wiele do wycierpienia, że tam tylko na próżnych rzeczach, zabawach lub pijatyce czas się trawi. Trzeba więc, aby i żony poznały cel stowarzyszeń” czytamy w numerze 23. czasopisma „Kłosy” z 1937 roku.
W kole – jak w żeńskiej szkole
Pierwsze zebranie odbyło się 14 marca 1866 roku, a matką założycielką i przewodniczącą koła została Januaria Kalksteinowa – ziemianka z Klonówki. Jej syn był wtedy prezesem kółka rolniczego w Bobowie. Koło czerpało wzory z kółka rolniczego, sprowadzało po tańszej cenie artykuły gospodarstwa domowego, ale też, jak czytamy, „zajmowało się szerzeniem oświaty i podniesieniem moralności wśród ludu wiejskiego”, założyło także szkółkę dla dziewcząt. Kraziewicz zachęcał inne kółka do powoływania kół gospodyń. Rok później zrzeszyły się również gospodynie z Bobowa.
W innych miejscach Polski, w tym w dużym stopniu w Wielkopolsce i zaborze pruskim, nie tyle ziemianie, ile ziemianki brały sobie za punkt honoru powołanie koła gospodyń, zwanego wtedy kołem włościanek. Wielkie zasługi w tym obszarze miała Maria Kleniewska z Kluczkowic, która nie tylko zakładała ochronki dla wiejskich dzieci i organizowała warsztaty krawiectwa, hafciarstwa, tkactwa i koronkarstwa dla kobiet wiejskich, ale w 1895 roku została pierwszą przewodniczącą dwunastotysięcznego Zrzeszenia Ziemianek. Jego głównym celem było powoływanie równolegle na swój wzór kół włościanek, które ziemianki nazywały młodszymi siostrami. Dzięki tej działalności kobiety w kołach gospodyń miały możliwość pobierania tajnych kursów nauki czytania i pisania po polsku, korzystały z zakładanych we wsiach bibliotek i zachęcane były do samokształcenia, ale też korzystania z kursów wędrownych. Te ostatnie polegały na pielgrzymowaniu od wsi do wsi i wygłaszaniu przez ziemianki pogadanek o tym, jak skutecznie hodować i uprawiać, jak zdrowo się odżywiać, a nawet jak założyć hodowlę jedwabników. W Wielkopolsce niezwykle zasłużoną dla kół włościanek osobą była Wanda z Wężyków Niegolewska, dziś uważana za ich patronkę. W międzywojniu była nawet przewodniczącą Związku Kółek Włościanek. Dbała, by członkinie tej organizacji więcej wiedziały i nowocześniej gospodarowały na swoich włościach.
Od haftu po wychowanie
Dwudziestolecie międzywojenne to czas, kiedy sporo kół powstawało z inicjatywy Polskiego Towarzystwa Rolniczego, ale też jako efekt inicjatyw oddolnych. W 1928 roku istniało 14 kół w 6 powiatach, a dwa lata później – już 30, zrzeszających 600 członkiń. Choć rodzenie się kół gospodyń wiejskich nie było procesem ani łatwym, ani szybkim, to w 1937 roku funkcjonowało w Polsce już 4201 kół, a w nich 99 455 gospodyń. Kobiety wiejskie nie tylko uczyły się w nich, jak żywić niemowlęta i wychowywać dzieci, jak urządzić mieszkanie czy uprawiać len. Panie stawały też do konkursów na najlepszą uprawę lnu, hodowlę czy sanitarne urządzenie zagrody. Druga wojna światowa przerwała ten edukacyjny marsz i była raczej czasem testu dla odwagi i ofiarności kobiet.
Czasy powojenne znacie – jeśli nie z autopsji, to z opowieści mam lub babek. Doświadczenia tych czasów są często ważnym elementem spisanych historii kół. Czytaliśmy je, próbując wyłonić najlepsze współczesne koła w naszym konkursie. Jeśli przyjrzycie się swoim korzeniom, okaże się, że realizujecie ambicje i marzenia Waszych poprzedniczek. Tak jak one chcecie wiedzieć więcej i wyjątkowo szybko się uczycie. I tak jak one macie wciąż na względzie wspólne dobro.
Karolina Kasperek