Najnowszy numer Gospodyni już w sprzedaży:)




Czym żyła „Gospodyni” Powrót do listy

Setki ludzkich historii, porady na temat zdrowia, urody i mody kryją archiwalne numery Gospodyni. To skarbnica wiedzy na temat tego, jak zmieniło się życie na wsi w ciągu czterdziestu lat. Czy na pewno się zmieniło?

Dziewczynka bawiąca się nad brzegiem morza, dziewczyna ze snopkiem owsa nad głową, kobieta w stroju ludowym przy krośnie lub inna, sprzedająca warzywa na targu. Tak wyglądają zdjęcia z okładek „Gospodyni” sprzed lat. Fotografie były migawkami z życia ówczesnych kobiet. Nie zawsze były to chwile szczęścia. Czasem to zatrzymane w kadrze trudne chwile: zmęczenie, smutek czy troska. O czym pisała „Gospodyni” w letnich numerach sprzed lat?

Ja i mój dom

Na zdjęciu kobieta siedzi na łące, przygląda się cielętom. W rogu fotografii zdanie: „U siebie i w gromadzie – ciekawymi uwagami o pracy zawodowej i społecznej dzielą się z nami kobiety” – to okładka „Gospodyni” z roku 1970.

„Smutne dziewczyny na rajskiej wyspie” – tak brzmi tytuł artykułu ze strony szóstej tego numeru. Opisano w nim losy kobiet żyjących na cejlońskiej wsi. W tym wydaniu „Gospodyni” nie zabrakło też historii o polskich niezwykłych kobietach.

„– Iii, jakieś takie badyle. Kto to kupi! Zachciewa się jej nie wiadomo czego. Dobrze, dobrze, niech tylko te śparagi posadzi. Zobaczymy... – Ileż to razy słyszało się w Grębowie takie docinki pod adresem Eugenii Maziarzowej. Nie przejmowała się tym. I gdy przed laty do KGW przyjechał instruktor, zdecydowała się założyć pierwszą w powiecie kamieńskim plantację »badyli «. Hektarowa” – czytamy w artykule „Plantacja Eugenii Maziarzowej” opublikowanym w numerze 32. z roku 1970. W artykule przeczytać również można, że pani Eugenia rocznie „wyciąga” z plantacji szparagów 70 tys. zł, bo ta delikatesowa uprawa kalkuluje się jak mało która. Podpisała kontrakt ze spółdzielnią na 3 tony, ale jeśli zbierze więcej, spółdzielnia odbierze i to. Dzięki zarobionym na uprawie szparagów pieniądzom bohaterka artykułu gustownie urządziła dwa pokoje, kupiła pralkę i lodówkę. Dom Maziarzów więc niemal niczym się nie różnił od ówczesnych miejskich mieszkań. No może brakiem kuchenki gazowej, ale – jak zapewniała pani Eugenia – i to miało się lada moment zmienić.

Rok później, w artykule „Pralka w domu” (nr 35/1971) Maria Pipczyńska radziła, by kupić pralkę, ponieważ pranie to bardzo czasochłonna czynność, którą usprawnić może mechanizacja. Lata 70. XX wieku były czasem pełnej centralizacji. Dlatego głos w sprawie prania zajął Komitet Gospodarstwa Domowego. Z jego do-świadczeń wynikało, że najbardziej przydatna dla potrzeb czteroosobowej rodziny jest pralka wyposażona w mechaniczną wyżymaczkę, w której wyprać można 1,7 kg bielizny. W artykule autorka zauważa również, że pranie w elektrycznej pralce eliminuje najbardziej czasochłonne czynności, jak tarcie, wygniatanie i wyżymanie, i jednocześnie skraca czas pracy o połowę. Co daje w ciągu 10 lat oszczędność 1440 godzin! A przy okazji pranie mechaniczne jest bardziej higieniczne i dwukrotnie przedłuża czas użytkowania odzieży. Na zakończenie artykułu autorka informuje, że Komitet Centralny wysłuchał postulatu Komitetu Gospodarstwa Domowego o unowocześnienie sprzętu pralniczego, w wyniku czego przemysł krajowy podjął produkcję pralek automatycznych, (na razie w sklepach są dostępne pralki automatyczne z importu).

Jakie będą ich wakacje?

„Gdy biegały po boisku szkolnym, wszystkie były podobne do siebie i trudno było odróżnić, które jest ze wsi, a które z miasta. Dopiero gdy zaczęłam rozmawiać o wakacjach, okazało się, że do „równości” jeszcze daleko” – to fragment artykułu „Jakie będą ich wakacje” opublikowanego w numerze 23. z 1973 roku. Dziennikarka opisała problemy dzieci z powiatu stęszewskiego, które wolały chodzić do szkoły, niż mieć wakacje. Nie było to jednak związane z chęcią nauki, lecz z nudą, jaka czekała je w wakacje. Żadne z opisanych dzieci nie wyjeżdżało na kolonię, obóz czy wycieczkę. Co zatem czterdzieści lat temu robiły dzieci w czasie wakacji? Pomagały w gospodarstwie, np. rąbiąc drewno, nosząc wodę. Byli chłopcy, którzy w wieku 10 lat tak orientowali się w gospodarstwie, że mogliby samodzielnie je prowadzić.

Ale był też czas na przyjemności, np. chodzenie na ryby i grzyby.

Autorka artykułu zwróciła uwagę na to, że wakacje to czas odpoczynku, dlatego rodzice nie powinni wykorzystywać dzieci do prac w gospodarstwie: „(...) Świat wrażeń i uczuć dziecka należy rozwijać, wzbogacać. Nie będzie ono wówczas smutne siedzieć nad pustą kartką na lekcji języka polskiego podczas wypracowania o wakacjach (...)”.

 Kobieta – dom – zagroda – rynek

„W Zbójnie przed wojną było trzech rzeźników. Dzisiaj nie ma ani jednego. Oficjalnie! Bo tak naprawdę ubija się dzisiaj więcej świń niż dawniej. Z konieczności jednak rozwinął się ubój gospodarczo-chałupniczy. Czyli każdy rolnik bije na własne potrzeby, a nieraz na potrzeby sąsiada lub przygodnych gości. (...) Ten proceder nie jest jednak w pełni legalny. (...) może więc trzeba pozwolić ubijać zwierzęta rolnikom, lecz nie zmuszać ich do zjadania 200 kg świni w tydzień. To konieczne, ponieważ z powodu braku lodówek i czasochłonnego peklowania rodzina nie ma innego wyjścia”. – Taki problem opisano w artykule „Potrzebna wsi usługa” w numerze 35. z roku 1971. Połowicznie został rozwiązany dopiero w maju tego roku, gdy prezydent podpisał nowelizację ustawy o podatku PIT. Dotyczy ona tzw. sprzedaży bezpośredniej, czyli możliwości sprzedawania przez rolników produktów żywnościowych wytworzonych z własnych surowców. Obok ważnych społecznie tematów „Gospodyni” była też pełna porad na temat mody i urody: „Co roku o tej porze odpisuję zrozpaczonym Haniom, Basiom, Krysiom, Bożenkom, że piegi to naprawdę nie powód do rozpaczy. Że piegi nie tylko nie szpecą, lecz przeciwnie ostatnio są bardzo modne, dodają wdzięku...”.

A w liście do redakcji przeczytać można było m.in.: „Nam, kobietom na wsi, daje się coraz bardziej we znaki brak talerzy płaskich, głębokich, średnich. Nie chcielibyśmy wracać do czasów, gdy na wsi jadano z jednej miski”. 

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Przyjaźń z „Gospodynią”

Pod koniec lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku pod wiejskie strzechy trafiało mnóstwo tytułów prasy rolniczej i wiejskiej. Wśród nich czołowe miejsce w wiejskich chatach zajmowała „Gospodyni”. Pismo przeznaczone dla kobiet czytały całe rodziny, bo były w nim porady z zakresu rolnictwa, rozrywka, porady prawne. Co tydzień listonosz przemierzał rowerem wiejskie opłotki z pękatą torbą wiejskiej prasy. Moi rodzice prenumerowali i czytali „Gospodynię” od chwili jej powstania, oprócz niej „Plon” „Agrochemię” , „Gromadę Rolnik Polski”, „Przysposobienie Rolnicze”. Jeszcze jako uczeń szkoły podstawowej, będąc w klasie piątej, oprócz „Świata Młodych” zainteresowałem się gazetami wiejskimi. Będąc w klasie ósmej, zostałem korespondentem prasy rolniczej i trwało to przez lata. Do „Gospodyni” pisałem w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Mam w swoich zbiorach kilkaset egzemplarzy „Gospodyni” z różnych lat. Mam też zbiory innych gazet rolniczych, całe roczniki. Z przyjemnością w zimowe wieczory można poczytać tamtą prasę i wracać wspomnieniami do dawnych lat. Łączę serdeczne pozdrowienia dla Redakcji „Modnej Gospodyni”.

Andrzej Wojtan

Dorota Słomczyńska